poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Piknik rodzinny z hipoterapią w Borsukach.


Chociaż było nas tak dużo wszyscy się zmieściliśmy i pojeździliśmy na koniu (niektórzy nawet więcej niż dwa razy:-)) Pojeździli i duzi i mali a wszystkim dopisywał wyśmienity humor z czego gospodarze bardzo są zadowoleni. Nie obyło się oczywiście bez kłopotów spowodowanych nietuzinkowym położeniem naszej stajni . Nie każdy potrafi do nas trafić a szefowa interesu ma niezwykły dar zawiłego tłumaczenia, z którego nikt niczego nie może zrozumieć. Zagrożenie pożarowe omal nie pokrzyżowało nam planów ogniskowych ale dzięki uprzejmości i szczególnej uwadze leśników z Borsuk udało

nam się bezpiecznie upiec nasze kiełbasy.
Oprócz koni, które cieszyły się tego dnia wyjątkowym powodzeniem odbył się jeszcze plener malarski i pokaz artystycznego jeździectwa w wykonaniu Oli i Cezara. Ten ostatni miał w prawdzie wiele do powiedzenia na temat nowej hiszpańskiej sukienki swojej amazonki ale w końcu zaprzestał dyskusji i ruszył w tany.
Naszych dzielnych gości nie przeraziły na szczęście odległości które trzeba było pokonywać w między czasie. Do miejsca ogniskowego i upragnionej kiełbasy oddzielał ich wcale nie mały odcinek drogi przez las. Wędrowali jednak dzielnie dzięki czemu dopisywał im później apetyt.
I chociaż nie udało nam się w pełni przeprowadzić
programu przewidzianych zabaw i tak spotkanie uważam za udane. Wieczorem po odjeździe gości zmęczeni całodzienną bieganiną wolontariusze z apetytem zabrali się do (cudem odnalezionej w całym tym bałaganie) kiełbasy.

I jak to zwykle bywa przy ognisku przypominają nam się wszystkie końskie opowieści, które wciąż ciekawią chociaż opowiadamy je sobie po raz setny, te śmieszne upadki i przygody w terenie i tak się gada, gada i gada a księżyc leniwie kładzie się na plecach co oznacza....
....że znowu cholera przez tydzień nie będzie deszczu!
























wtorek, 21 kwietnia 2009

Zamykamy mleczarnię


Zamykamy przy tej okazji także kilka innych instytucji ale o tym nie dziś i nie tutaj. Co do samej mleczarni to drżyjcie wielbiciele Asterki bo o nią tu właśnie chodzi. W związku z przecinaniem pępowiny i zasuszaniem mleczka w wymionach Asterka skazana jest na areszt domowy i codzienne lonżowanie. Nic więc dziwnego, że wściekła jest jak osa jeśli:
a) zabrano jej z oczu jedynaka
b) do żarcia jest tylko siano a do picia małe ilości wody
c) trzeba siedzieć samotnie w stajni podczas gdy oni tam....
Jedynak tym czasem zupełnie ją ignorując zabawia się w brzydki sposób ze swoimi dwoma kolegami i jest tymi zabawami tak głęboko przejęty, że zupełnie niedowidzi i całkiem niedosłyszy. Biedna Asterka drze się tak, że mnie na pryzmie obornika uszy w płatkach odpadają (wiadomo, sopranistka) a teściowie czyniąc znak krzyża modlą się o zmiłowanie.
Ale i tak jest fajnie.
Jak zawsze, ludzie, jak zawsze...
...a może ktoś jednak chce ogiera?

sobota, 11 kwietnia 2009

Alle jaja!


Kochani! Ponieważ nieco się przeziębiłam a właściwie całą górną część odpowiedzialną za myślenie wypełnia mi głośno szumiąca woda i porywisty wiatr, nie będę się tu zbytnio wysilać. Na Boże Narodzenie było dużo, teraz mało będzie.
Życzę więc wam wytchnienia i optymizmu bo tak na prawdę to trzeba sobie czasem odpuścić i co nie bądź olać co by uszczerbku nie doznać na szeroko rozumianej psychice.
Życzę Wam, żebyście mieli przez cały letni sezon pociechę z koni, na których jeździcie w postaci pełnego porozumienia, poskromienia wybuchów ślepej furii z obu stron i ogólnej harmonii. Niech więc pod wpływem drobnych niepowodzeń nie chodzą Wam od razu po głowach boczki, kiełbasy i tłuste podgardla. Być może ulubiony wierzchowiec lepiej się będzie nadawał do skoków/ ujeżdżenia/ rajdu/ slalomu wokół beczek gdy nieco skruszeje pod wpływem siły naszej perswazji.
Życzę Wam też dużego zapasu suszonego czosnku.
Na muchy i gzy.
Ja gryźć nie będę, jakoś się powstrzymam.

A dla Was moje kochane Borsuki Team szczególne uściski i pozdrowienia z głębi kawowego młynka bo nic mnie tak nie cieszy jak to, że Was mam i mogę się co dzień upajać widokiem Waszych zatrważających postępów w jeździeckim arcydziele.

niedziela, 5 kwietnia 2009

Król Foxtrota:-)






Dziwny jest ten świat. Być może wielokrotnie powtarzałam: to niemożliwe tylko po to by teraz przekonać się, ze owszem. Być może nie wierzyłam, tak jak wielu z Was w tańczące słonie...
Plan, który wykonują kilka razy w tygodniu Ola i Cezar przekonuje mnie, że trwająca niemal rok praca nie poszła całkiem na marne.
Pamiętam dzień kiedy pierwszy raz zaprosiłam do tańca tego ważącego prawie tonę, pełnego charakteru dżentelmena i pomimo tego, ze wówczas poruszał się jakby wypił beczkę piwa, deptał mi po nogach i co rusz się potykał dziś jestem dumna, że odważyłam się na ten krok. Dziś przekazując Oli mojego niezrównanego przyjaciela z dumą obserwuję ich śmiałe poczynania: lekkie chody, zgrabne zatrzymania, piękne odpowiedzi na pomoce. Chociaż do pełni równowagi i harmonii brakuje jeszcze tych kilku kroków, wzruszona biję brawo widząc te ogromne, niezgrabne kopyta ostrożnie krzyżujące się podczas ustępowania od łydki.
Ktoś kiedyś powiedział Oli ( a był to znawca tematu), że nie wolno męczyć pociągowych koni, które w tańcu odczuwają ból i cierpienie. Chciałabym zaprosić tego kogoś na nasz trening, żeby na własne oczy mógł zobaczyć klasę i dumę ogromnego Cezara, a przede wszystkim radość jaką sprawia mu ruch na przód i możliwość współpracy z troskliwym partnerem.
Nie jest mu łatwo. Bywają dni, kiedy samo rozprężenie trwa prawie godzinę, bywają i takie kiedy wyraźnie bolą przebyte kiedyś kontuzje. Trzeba Wam jednak wiedzieć, że Cezar nie jest skłonny do ustępstw i nigdy nie zrobiłby czegoś na co nie miałby chęci. Nie znam też nikogo kto mógłby go do czegokolwiek przymusić.
Oto słoń, który kocha tańczyć.