piątek, 27 marca 2009

Prostuj się, Chesare!


Jest to notka, która powstała głównie dla zainteresowanych Cezarem i tym konkretnym tematem ale może nadać się każdemu, kto ma "wężowego" konia.
Oto nasz znajomy Don Chesare- niezrównany tancerz i wybitny sopranista, pirat z Karaibów.
Jakże piękny na zdjęciu i jakże krzywy w rzeczywistości.
Cezar niestety ma przykry zwyczaj wystawiana podczas treningów łba poza ogrodzenie a następnie wyginania całego ciała odwrotnie do kierunku jazdy. Jak już mu się to uda, zaczyna chyłkiem przemieszczać się ku środkowej części placu- im szybsze tempo tym trudniej to powstrzymać. Zaczyna się więc nierówna walka, którą słusznie nazwano mocowaniem się z aligatorem. Podczas ostatniego treningu z Olą okazało się, że całkiem dobrze działają na konia wzmocnienia. Chwalony i karcony Cezar uświadomił sobie, że to co robi jest złe.
I dobra nasza.
Wczoraj postanowiłam raz jeszcze z nim porozmawiać osobiście. Podczas godziny treningu ponad połowę czasu spędziłam jeżdżąc stępa i szczególna uwagę poświęcając prostowaniu konia już na etapie szyi. Wiadomo, że jak tempo jest małe to i problem narasta wolniej- mam więc czas. Z dołu nie widać tego jak szyja konia zaczyna wyginać się w przeciwną stronę, z dołu wydawało mi się, że po prostu nagle cały koń robi się w podkówkę. A tu, proszę widowni mamy jednak etapy!
W stępie podczas jazdy po łukach, woltach i ósemkach cały czas prosiłam głowę by spojrzała do wewnątrz stosując pomoce do wygięcia. W momentach buntu gdy koń ruszał szybciej i próbował uciekać do środka stosowałam zewnętrzną otwierającą wodze na sekundę i szybko korygowałam szyję wewnętrzną pulsacyjną, jednocześnie cały czas dając wyraźny sygnał do wygięcia łydkami. Po około półgodzinnej zabawie podczas której koń jednocześnie załapał trochę skręcana od dosiadu zaczęło być widać efekt. Cezar spojrzał do środka i utrzymał głowę prawidłowo przez niemal cały obwód koła.
A wtedy przyszedł teść i go zawołał!
Ale na szczęście udało się szybko skorygować zabraną uwagę i mogliśmy przejść do ćwiczeń w kłusie, które nie nastręczały już ani połowy tych kłopotów, które były wcześniej. Na koniec zagalopowałam i pojechałam dwie lepsze ściany (te na których koń mniej uciekał) galopem bez wpadania do środka.
Nie wiem czy to co robię jest do końca prawidłowe ale myślę, że najważniejsze to nie używać siły.
Cezar nie do końca rozumie co znaczą nasze delikatne prośby. Jego sposób komunikowania się z nami to najczęściej unoszenie tylnej kończyny i odwracanie łba- strachy na lachy a Aśka ucieka! Co za radość pańciu!
Dlaczego chodzi krzywy przy ogrodzeniu?
Wiedziałabym może gdyby po środku nie chodził prosty lub gdyby był krzywy tylko na jedną stronę albo pod jednym jeźdźcem, a tak?
Pilnie strzeżona tajemnica wioskowa.

środa, 25 marca 2009

Pełne werwy.

l
Kto teraz jest pełen werwy- nikt prawie bo przecież ciągle zima, bo zmęczenie bo stres i zbyt duże ilości kawy tudzież innych papierosów...Zdawać by się mogło tylko Frodziak (taaak wciąż go mam!) z uporem godnym lepszej sprawy wytrwale rozpracowuje setki sposobów na opuszczanie ogrodzenia.
Zdawać by się mogło tylko Cezar, który uparł się pokonywać bokiem długą ścianę ujeżdżalni- podobno nauczenie tego manewru jest nie lada sztuką a tu proszę, mamy na zawołanie: łopatka na zewnątrz i pojechał.
Zdawać by się mogło Lazar broniący zawzięcie swojej kupki siana lub może Astra dla której pojawienie się na grzbiecie jeźdźca jest sygnałem do biegu.
A tu niespodzianka:
Na prawdę pełne werwy są Asia i Ola, które były dziś w terenie i obmyslały plan na miesiąc maj. Plan to tajemniczy i wyjawić mi go nie wolno. Powiem tylko, że biedny Cezar jak się o tym nasłuchał to od razu go wzdęło. Wykonanie tego planu, który założyły dziewczyny nie wymaga w zasadzie niczego nowego. Potrzebna jest krew, pot i łzy czyli to co zwykle tylko więcej i szybciej.
Cóż to dla nas, panowie!
No i ja jestem potrzebna i to nie tylko na placu. Muszę oderwać się od ziemi i na nowo zapuścic korzenie na grzbiecie mojego ulubionego konia.
Beze mnie to byłoby zbyt proste.

poniedziałek, 16 marca 2009

Rozgrzewka


To dopiero rozgrzewka przed sezonem a mnie już dopada zadyszka. Zima rozleniwia i po jej odejściu trudno jest rozprostować kości i otrząsnąć się z tych wszystkich depresji, chandr i odrętwień. Tak więc myśl o pracującej sobocie i jeszcze bardziej pracującej niedzieli wciąż wzbudza mój popłoch: czy dam radę wszystkich uszczęśliwić?
Jedyną postacią, której służy nagły wzrost obowiązków jest nasz Lazar- dla niego trzy godziny wytężonej pracy to jest akurat to czego było trzeba. Cezar i Astra natomiast stosują rozmaite formy protestu i tu niestety kłaniają się intensywne treningi w tygodniu, które powinny mieć miejsce- o zgrozo!
Starzeję się!

sobota, 7 marca 2009

Czym prędzej ...


Kochani pomimo natrzaskanych na placu kilometrów i bolących członków cieszę się, że o nas nie zapomnieliście. Dziś był prawdziwy maraton. Już z samego rana można nas było zastać na posterunkach a wszystko dzięki Źrebaczówce, która zaserwowała nam dziś wczesną pobudkę bez wyraźnego powodu- pewnie po prostu chcieli napić się z nami kawy:-). U nich to dopiero można zobaczyć prawdziwe wiosenne porządki- widziałam, sprzątają na prawdę! A my nie. My jeździmy bez wytchnienia i z zadowoleniem niemałym stwierdzam, że jest lepiej. Wiosenne nastroje koni są niesamowicie wyskokowe a mimo to plac treningowy wywiera jakiś taki dyscyplinujący wpływ na dziatwę. Ola jeździła dziś na Cezarze bez siodła i ogłowia, jedynie na uwiązach i zmuszona jestem tu wyznać, że Ola umie jeździć a Cezar umie szybko biegać. A jak się przy tym cieszą oboje...wariatkowo bez dwóch zdań
Lazar spisał się wcale nie gorzej radośnie przesadzając kilkucentymetrowe drążki jakby od tego zależało jego życie. Zdecydowanie przyszła pora podnieść poprzeczkę, by się koń nasz rączy wstydzić za nas nie musiał. Z nadejściem cieplejszych powiewów zauważam też u co poniektórych tajemniczy wzrost chęci i umiejętności- czyżby skończyły się w kiosku zatyczki do uszu? A może to ja głośniej krzyczę? Ale nie, sąsiad jeszcze nie zaczął strzelać w stronę placu więc to chyba jednak po prostu idzie nam wiosna.
Więc i Wy się wybierajcie!

niedziela, 1 marca 2009

Rolnik sam w dolinie..-czyli weekendowy przegląd uśmiechów















Na początku weekendu, w piątek bez entuzjazmu dźwigając przerośnięte kostki siana (są duże, słodkie i jakby ktoś chciał to mogę trochę odsprzedać) myślałam sobie, że oto znów jak za dawnych czasów jestem sama jak palec. Usiłując zatkać tym palcem cieknący kran, posprzątać stajnię, poświęcić uwagę wszystkim moim koniom ze zgrozą myślałam o zbliżających się wiosennych pracach polowych. Zbyt lekka kieszeń dodatkową ciągnęła mnie ku ziemi jeśli wiecie co mam na myśli a wiecie na pewno, bo to akurat wszyscy teraz wiedzą. Od środy brałam pod tyłek dwa konie dziennie, (co jeżeli o mnie chodzi jest raczej nietypowe) szczególną uwagę poświęcając Lazarowi, który snując się za mną po pastwisku z posępnie zwieszoną głową wykazywał pierwsze symptomy słynnej depresji gangstera. Koń ten w niezwykły u niego sposób zaczął domagać się mojej uwagi owijając się dookoła mnie jak duży kot i wpychając łeb pod pachę. I tak oto obudziło się we mnie współczucie dla tego bezwzględnego dotąd i samolubnego wyczynowca. On zwyczajnie umarł z nudów. Trzeba było go wskrzesić.
W sobotę wpadli Ola z Tomkiem. Radości było po pachy kiedy razem z Olą bawiłyśmy się z Lazarem i najpierw my goniłyśmy jego a potem on nas. Po takiej zabawie,kiedy szkap pofruwa sobie z entuzjastycznie zadartym ogonem, skupienie podczas treningu jest o niebo lepsze a dla nas-jeźdźców niebo to sporo. Następnie wszyscy we trójkę sympatycznie sobie gawędząc (obgadywaliśmy bliźnich, cholera!) wspólnie wywaliliśmy gnój i pojechaliśmy popatrzeć jak Tomek tańczy z cudnym Kardamonem (może lepiej byłoby powiedzieć "grzecznym":-)
Dziś były Ala z Mają, które też pomagały mi przy obrządku i podczas indywidualnej pracy z Lazarem i Frodem. Ala jeździła na Cezarze a ponieważ nagle zapragnęłam poczuć w niej bratnią duszę, musiała ku swemu niezadowoleniu tak jak ja jeździć na oklep. Maja mocowała się z wężowymi ruchami Asteroidy, której upór w wykonywaniu zwrotów na zadzie (kiedy nikt jej o to nie prosi) jest zatrważający. Porobiłyśmy sobie też zdjęcia podczas wiosennego brykania bez koni:-) głupawka.
Tak więc moi drodzy, rolnik nie jest całkiem sam w swojej dolinie, rolnik ma przyjaciół i ulubionych podopiecznych a latem koczując wszyscy razem na Borsukach zaopatrzeni w odpowiednie atomizery wypowiemy krwawą wojnę insektom:-)