sobota, 30 sierpnia 2008

Ważne sprawy pastwiskowe

W wolnych od pracy chwilach, których niestety wraz z nadejściem września jest coraz więcej, możemy podsłuchać rozmaite końskie szepty i ploteczki.




Hej kolego, nie poszedłbyś ze mną na jabłka?
(rusz się wielki gnojku bo nam wszystko zjedzą!!!)






Daj spokój, młody, pachniesz jakoś niewyjściowo.
( ratunku! gdzie jest jego matka!!!)






...no i od wczoraj mam szlaban, stara strasznie się wściekła...









Moja droga, jak będziesz w moim wieku, te sprawy staną ci się caaaałkiem obojętne.

środa, 27 sierpnia 2008

Powrót Bestii


Tak, tak, moi mili, jesteście oto świadkami cudu w Rusi Małej. Mój przyjaciel Cezar zmienił obuwie i po zmianie tej poczuł się jak młody bóg. Widać stare silikonowe podeszwy w których chodził mocno mu już doskwierały tym bardziej, ze kowal, który je zakładał jak się dowiedziałam kowalem nie był. Silikon w podkowach był żrący przez co hermetycznie zamknięta podeszwa traciła swoją odporność zamiast jej nabywać. Teraz mamy normalne podkowy i wstąpiły w nas nowe siły. Parę dni temu pełna obaw zabrałam konia na spacer do lasu. Miał to być delikatny stęp, bo koń chory i mógłby gorzej się poczuć ale łazić trzeba bo koń przytył ponad miarę i do tony się zbliżył niebezpiecznie. Delikatny stępik skończył się szaloną galopadą na życzenie konia rzecz jasna. Koń szczęśliwy jak mało który z wdziękiem parowozu pokonywał kolejne leśne zakręty i mało tego, że nic go nie bolało to jeszcze nie potknął się ani razu. zgonił się tak, że zaczęłam martwić się o jego układ krążenia, gruby potnik był mokry na wylot. Teraz co jakiś czas powtarzamy ten wyczyn z podobnym skutkiem i niech mi jeszcze raz któryś z Was, drodzy uczniowie powie na zajęciach , że ten koń- Cezar, widoczny na zdjęciu, nie chce iść do przodu a na pewno pęknę ze śmiechu.

Co nam trener (rodzi:-)) radzi


Śmiechy śmiechami, moi drodzy ale na prawdę można się czasem zdziwić. Ja ostatnio często zagłębiam się w lekturach o tematyce jeździeckiej. Jedna z moich koleżanek powiedziałaby pewnie o mnie "etyk-teoretyk" ale w niektórych (nie wszystkich) z tych książek są na prawdę mądre rzeczy. Obydwa swoje konie układałam trzymając w zanadrzu podręcznik K. Diacont, którego tytułu nie pamiętam ale traktował on w całości o pracy naziemnej jako przygotowaniu do pracy z siodła z młodym koniem. Cóż, wiele można powiedzieć o moich koniach ale na pewno nie to, że są źle ujeżdżone- jest to zasługą pani Diacont właśnie przy dużym udziale panów Monty Robertsa i Pata Parelli. Podczas pierwszych prób wsiadania i później również nikt nie zginął (jedna osoba zaliczyła upadek ale z własnej winy).
Ale do rzeczy. Wszystkim koniarzom gorąco polecam podręcznik Jane Savoie
" Wszechstronne szkolenie koni". Pani autorka jest wprawdzie trenerem ujeżdżenia ale podręcznik jest dla wszystkich, zwłaszcza dla kobiet- genialnie, przejrzyście i skutecznie napisany. Co mnie w nim ujęło? Przede wszystkim przełamywanie utartych, stereotypowych metod trenerskich, którymi posługują się niestety w większości znani mi instruktorzy, wielka pochwała szacunku, łagodności i uprzejmości zarówno wobec uczniów jak i wobec koni i genialne myśli przewodnie np:
" chcę byś przekazywała swoje sygnały szeptem i żeby twój koń w odpowiedzi krzyczał- nie odwrotnie"
Więc tak oto radośnie żegnamy ustawiczne napędzanie naszych wierzchowców łydkami, wykorzystywanie całej energii tylko na to by nasz koń w ogóle szedł na przód , co jest powodem naszych siódmych potów tak jakbyśmy to my niosły konia a nie on nas.
I teraz jeszcze jeden genialny cytat, który przytaczam nie bez złośliwej satysfakcji jako instruktor zupełnie nie zdolny do tak modnych obecnie wrzasków.
"czasem na prawdę trudno pozostać opanowanym i pewnym siebie gdy instruktor na nas wrzeszczy i podważa nasze wysiłki. nie wiem dlaczego taka forma instruktorska nadal jest akceptowana. nigdy nie zauważyłam by sarkazm i krzyki komukolwiek pomogły w nauce (...) to nauczyciel jest słaby nie uczeń."

Pozostawiam to Wam pod rozwagę.

czwartek, 21 sierpnia 2008

Dzielne dziewczyny od Agnieszki.


Przyjechały do nas dzisiaj dziewczyny od Agnieszki, czyli takie , które Agnieszka przysłała do mnie w nadziei, że zostaną wyedukowane. Dziewczyny bardzo lubią jazdę konną, dzielnie i chętnie podjęły wyzwania i każda z nich odniosła dziś sukces w trudnych zmaganiach z własnym ciałem.

Na pierwszym zdjęciu widać jak początkująca Jessica stara się utrzymać w pionie drzemiącego Cezara
Walka nie była wyrównana a mimo to naszej uczennicy udało się postawić na swoim i zmusić leniucha do posłuszeństwa.


Na drugim zdjęciu Natalia ćwiczy poprawność dosiadu przy pomocy Astry. Obydwie dziewczynki były sobą wzajemnie zaskoczone. Natalia starała się sprostać trudnej sztuce anglezowania na kucu, co jest o wiele trudniejsze niż na dużym koniu. Na szczęście nie brakło im ani odwagi ani talentu.




A oto Małgosia i książę Lazar. Wyglądają razem bardzo dobrze, niemal jak zgodni tancerze. Rzeczywistość była nieco inna, Gosia uczy się poprawnego dosiadu w kłusie a Lazar oczywiście wykorzystuje chwile jej słabości by sobie porozmyślać. Jednak obserwując spokojną i delikatną rękę Gosi wróżę jej szybkie postępy.




I nareszcie Karolina i Missouri. Karolina jest prymuską wśród koleżanek i dziś radziła sobie najlepiej chociaż popełnia jeszcze wiele podstawowych błędów. Jest odważna i pewna siebie , co na pewno pomoże jej odnieść sukces. Mnie w mojej pracy z Missouri tej pewności właśnie brakuje.

My też ćwiczymy


Niech was nie dziwią moi mili nasze naburmuszone wyrazy twarzy. Zarówno ja jak i niejaki Lazar odwykliśmy już dawno od ćwiczeń. Niestety chcąc skutecznie pastwić się nad innymi należy przede wszystkim pastwić się nad sobą, co też czynię.
Codziennie spędzam pół godziny na lonży ćwicząc niezależny dosiad, na razie bez wyraźnych efektów, dużo też jeżdżę bez strzemion. To samo robi Asia, tylko jej jakoś lepiej idzie (mnie trzydziestka doskwiera!!!). Najmniej zadowolony z takiego obrotu sprawy jest sam Lazar, którego tłuste boczki rwą i grzbiecik ciągnie a szyjka zginać się nie chce już tak łatwo jak niegdyś. Trening skokowy i długie godziny pod początkującymi odzwyczaiły szkapa od starej dobrej gimnastyki na woltach. no poza tym, Lazar stał się ulubieńcem dam, zrobił się sławny, mało kto nie wie kto to taki koń Lazar, jesteśmy więc w zamku na etacie króla.
Czasami tym niesamowitym wyczynom przyglądają się uczniowie.
Dziewięciu na dziesięciu instruktorów nie pozwoliłoby sobie na ćwiczenia przy uczniach. Ja się nie wstydzę, w końcu robię to także po to by zrozumieć co czują uczniowie, gdy każę im rzucić strzemiona:-))

piątek, 15 sierpnia 2008

Moja koleżanka Missouri


Nareszcie i ja oderwałam się od ziemi. Jak można się było spodziewać po długich miesiącach bezproduktywnego siedzenia na czterech literach (które to litery rozrosły się przy tym ponad miarę) skutek jest raczej marny. Mamy więc garba, zadarte pięty, słabo przyłożone łydki i kiepski dosiad co oczywiście dostrzegłam dopiero na zdjęciach (wybrałam te lepsze). Mamy też zdziwioną i rozwleczoną Missouri jako efekt końcowy.
Za to ja jestem ucieszona- jako jedyna w towarzystwie: Patrzajta ludziska! Tak wygląda pani instruktor!!! Bron Boże brać przykład.






Ale przecież (tu przy okazji garba i tyłozgięcia widzimy Astrę i Froda na pierwszym planie) to dopiero początki- które to już początki nie zliczę ale obiecuję, że więcej początków nie będzie. Początki są trudne, bolesne i żałośnie się prezentują. Moi uczniowie oto mają jedyną szansę w try miga prześcignąć swego mistrza.

Znaczy się nie ma tego złego...

Nowi przyjaciele konika









Nikola i Cezar











Nikola i Lazar









Nel i Cezar









Nel i Lazar









Janina na Lazarze

piątek, 8 sierpnia 2008

Niemieccy turyści i szerokie przestrzenie


Moim koniom i mnie zaczęło być dobrze i wygodnie. Ruś dopasowała się do nas jak ciepły, miękki sweter. Nadal co prawda uważam, że płacimy zbyt wiele za pensjonat, i że właściwie o tej porze roku to jakby nas nie było, tyle tylko, że zajmujemy trzy niewielkie miejsca na wielohektarowej posesji. Ale cóż, nie ma nad czym dyskutować gdy nie ty jesteś sołtysem i nie ty rozdajesz wszystkie karteczki. Grunt, ze jest dobrze. Ludzie chcą jeździć na koniach i przychodzą, Cezar i Lazar cieszą się dużym powodzeniem a my z Asią znalazłyśmy znów siły na to by serdecznie się pochichrać i niebawem też wskoczymy na konie. Nie przeszkadza mi już tak wiele rzeczy jak dawniej, nie martwię się nimi, odpuściłam. Myślę, ze zainspirowała mnie do tego w dużej mierze postawa moich wałachów, które będąc trzeci dzień na nowym terenie już zdobyły przewodnictwo. Lazar radzi sobie świetnie, zdążył się dziesięć razy zakochać w tym raz z wzajemnością i wywalczyć najlepsze miejsca na pastwisku dla siebie, ukochanej i Cezara. Obydwa się uspokoiły i nie ma z nimi najmniejszych problemów, obydwa świetnie uczą.
Dziś przyjechali do nas sympatyczni turyści z Niemiec. Oczywiście było masę problemów z dogadaniem się ale i dużo zabawy. Konie im się podobały i następnym razem przyjadą już większą grupą- podobały im się moje grube, zimnokrwiste konie, proszę siadać! Pytali nawet co to za rasa!

wtorek, 5 sierpnia 2008

Przeprowadzka

To był upiorny weekend. W sobotę trzeba było wcześnie wstać i z sercem pełnym trwogi ruszyć w nieznane. Do Miłomłyna droga upłynęła nam bez kłopotów. Udało się ją w całości pokonać lasem, konie szły raźno, my z Asią gawędziłyśmy i wszystko byłoby super gdyby koło domu Hani nie złapała nas burza. Hani nie było więc same zamknęłyśmy konie w zagrodzie pozostawionej przez Kalinę i myślałyśmy nawet, że zostaniemy do rana. W międzyczasie pojawił sie nasz gospodarz z Rusi i razem z nim pojechałyśmy samochodem z powrotem do Borsuk załadować siano do trailera. Deszcz ustał i jak tylko gospodarz odjechał podjęłyśmy decyzję: wracamy po konie do Hani i w drogę. Trasa zapowiadała się pięknie, tylko minąć Miłomłyn. Godzina była już pierwsza i ruch się zrobił niesłychany. Najgorszym elementem trasy miało być przejście pod wiaduktem czyli pod trasą 7. Zsiadłam z Cezara i wolałam raczej go prowadzić wiedząc, że w razie czego wciśnie mi łeb pod pachę ale pójdzie. Lazar szedł za nim jak nakręcony. Tuż przed mostem konie się wypłoszyły ale potem już poszło jak po maśle i ani się obejrzałyśmy jak już pomykałyśmy bezpiecznie leśną dróżką do Bagieńska. W tym miejscu nie sposób nie wspomnieć o mieszkańcach MIASTA Miłomłyna, którzy na widok konia idącego chodnikiem toczyli pianę i wygrażali nam na czym świat stoi. Bardzo inspirujące zjawisko.
Droga przez las była z początku zachwycająca, mijałyśmy zagubione w lesie osiedla i śliczne leśniczówki ale gdy minęłyśmy już Faltyjanki (połowa drogi z Miłomłyna do Ostródy) zaczęły dokuczać nam kolana. Gdy człowiek zmuszony jest jechać tempem spacerowym kolana bolą jak diabli a tyłek to już nie wspomnę. Chcąc dać odpocząć kolanom wyciągasz nogi ze strzemion, wtedy tyłek boli jeszcze bardziej. Błądząc i złorzecząc jechałyśmy wszystkiego 5 godzin przez niekończący się las aż nareszcie głodne i zmaltretowane wyjechałyśmy na asfalt. co to była za radość! Pół godziny starczyło i bezpiecznie wylądowałyśmy na Rusi- nigdy się tak nie ucieszyłam na widok "przebojowej alei". Konie dostały jeść, pić i trafiły na przejściowy padok, dziś dołączą do stada i mam nadzieję, że nikt nie ucierpi.
W niedzielę z bolącym dupskiem musiałyśmy spakować sobie pół tony owsa, niby to tylko kilka worków ale...cóż, równouprawnienie jest bolesne jak diabli.