wtorek, 30 grudnia 2008

a tak na marginesie...



Szczęśliwego Nowego Roku!

poniedziałek, 29 grudnia 2008

Uwaga, Będę ochrzaniać.


No ja mam nadzieję, że nareszcie przestaniecie się tylko odgrażać i zaczniecie na tych koniach jeździć. Ciągle tylko obiecujecie a potem co? A to za zimno a to za mokro. Zima jest to wiadomo, że zimno- tego należało się spodziewać a lenia należy zwalczać i uczyć się porządnego jeździectwa, żeby się potem nie żałowało, że się nie wie, że zamiast popracować nad dosiadem wolało się jechać w teren na galopy albo wcale nie wsiadać na konia.
Taaak. A potem wstyd bo jeżdżę już trzy lata i nie umiem sprawić, żeby koń objechał plac dookoła. Wstyd, leniuchy, wstyd.
A ja, stara baba i codziennie jeżdżę- bo muszę.

niedziela, 28 grudnia 2008

Mistrz Świszczypałka.



Ponieważ mój aparat cyfrowy pęka od wirusów, których nie umiem usunąć zamieszczam stare zdjęcie tej pary- Asia i Lazar.
Wiele razem przeszli i dobrego i złego. Po tych złych czasach, kiedy wzajemnie wyrządzili sobie krzywdę nastąpił okres wysiłku, skupienia i próby ponownego dotarcia do siebie- jak w małżeństwie:-).
Owocem tych starań jest długo wyczekiwany sukces:
-Aśka może nie siedzi tak pięknie jak w dawnych czasach kiedy tylko na to kładła nacisk ale jej dosiad jest zrównoważony, a ona skupiona na Lazarze, połączona z nim mentalnie i co dziwne nie naparza go już łydami.
-Lazar pokazuje piękne rozluźnione chody, po pięciu latach treningu zaczął prawidłowo reagować na pomoce, jest posłuszny i patrzenie na niego sprawia mi ogromną przyjemność.
- Lazar i Aśka są zadowoleni co widać podczas treningów, zaczynają sobie ufać.
- Możemy stopniowo wprowadzać do treningów chody boczne bo równowaga Lazara jest nareszcie prawidłowa.
A wszystko to nagle wskoczyło na właściwe miejsce gdy raz dla żartu postanowiłyśmy zrezygnować z ogłowia.
Asia i Lazar pracują na kantarze czego i Wam życzę.

niedziela, 21 grudnia 2008


I tak tuż przed świętami zamiast tańczących reniferów i podejrzanie rumianego Mikołaja mamy deszcz, wiatr i mokrą pupę. Nic dziwnego, że humory do bani a treningi idą jak po grudzie. Świąteczny nastrój jakoś jeszcze nas nie ogarnął, nic z reszta dziwnego skoro treningi i obrządki trzeba pogodzić z domowym szaleństwem (ja w wyniku przewlekłej chandry nawet strych posprzątałam) i zakupami. Szczęśliwie okazuje się, że nie tylko ja cierpię na gderliwość o tej porze roku. W sobotę odwiedziła nas w Borsukach Hanzia a wiadomo, że jak się pozrzędzi razem przy słodkim i herbacie to i raźniej!
Konie oczywiście poznawszy się na nas radośnie robią nas w konia. Cezarek wybiera wolność i wystrojony w siodło i ogłowie wędruje nagle do lasu, Świszczypałka w roztargnieniu rozmyśla o rózgach, które dostanie pewnie na gwiazdkę a Frodziak się czai i spada na nas znienacka wylewnie i upierdliwie.
Jedynie ona nie straciła głowy, powagę i spokój mojej Astery można stawiać za przykład wszystkim gospodyniom domowym, które w okresie świątecznym mają pod swym dachem trzech lub więcej leniwych chłopów (jej metody też są niczego sobie, jak trzeba to pociągnie z dwójki aż echo niesie). Pozdrawiamy jeszcze nie odświętnie acz zimowo...

piątek, 19 grudnia 2008

Ups! Oto mamy słonia w składzie :-))

Wszystkich, których uraził mój poprzedni post pragnę oczywiście przeprosić. Moja nie do końca poskromiona twarz znów daje znac o sobie. Nie wszyscy panujemy nad emocjami a dla mnie jako typowego nadwrażliwca jest to szczegulnie trudne, więc od czasu do czasu wylewam. Wybaczcie, to były tylko takie głupie żarty, oczywiście jestem wdzięczna za okazane mi wsparcie i mam nadzieję, że też okażę się kiedyś dla kogos niezastapiona. Tak czy inaczej milczenie jest złotem-wciąż nad tym pracuję..a posta usuwam.

sobota, 13 grudnia 2008

Cud rozluznienia czyli wrzućmy czasem na luz


Ostatnimi czasy podstawą mojego treningu stały się techniki rozluźniające grzbiet konia i pomagające mu odnaleźć równowagę. Zaczęłam je stosować bez większego przekonania jakiś tydzień temu. Są elementem rozprężenia przed jazdą, powtarzam je także później podczas treningu. Pomaga.
Lazar pięknie odpuszcza podczas kłusa anglezowanego na luźnej wodzy. Rozprężam go za pomocą takiego kłusa a potem w trakcie ćwiczeń takim kłusem nagradzam jego posłuszeństwo lub pomagam mu się odprężyć gdy coś mu nie wychodzi. Kilka dni temu pracując pod Asią podobnie jak dziś pracując pod Tomkiem Lazar wyjątkowo się postarał. Udaje nam się wykonać prawidłowo wszystkie przejścia. Dziś co pewien czas Tomek wracał z Lazarem do kłusa na swobodnym kontakcie lub stosował lżejszy niż zwykle kontakt w galopie co znacznie poprawiło posłuszeństwo i jakość ruchu konia. Wcale nie próbował wyrywać się i brykać, znosił mężnie nawet upomnienia palcatem, które zwykle przecież kończyły się poważnym konfliktem.
Prawdziwego cudu jednak dokonała Ola dosiadająca dziś mojego nieokrzesanego przyjaciela Cezara. Cezar ruszał się wyjątkowo dobrze, niestety tradycyjnie bardzo mu się spieszyło czym prowokował Olę do silnego kontaktu. Problemy zaczęły się przy zagalopowaniach na prawo, Ola przez dłuższy czas nie była w stanie prawidłowo ustawić konia i galop powtarzał się wciąż ze złej nogi. Gdy zauważyłam, że oboje Ola i Cezar mają już pianę pod nosem, zaprzestaliśmy prób i wróciliśmy do stępa i ćwiczeń na rozluźnienie. Po kilku minutach w problematycznym narożniku Ola zakłusowała a Cezar płynnie (chociaż przyznaję- samowolnie) przeszedł do galopu na właściwą nogę. Miałam ochotę krzyczeć z radości.
Nareszcie mamy galop na prawo!
Nareszcie mamy zadowolone konie!
może z wyjątkiem Frodziaka, którego tyłek swędzi na potęgę.

Mamy też- nie da się ukryć- wytrwałych i zdolnych uczniów, co nie?

piątek, 12 grudnia 2008

Albo cukierki albo get out!

Pragnę z tego miejsca uspokoić wszystkich moich przyjaciół , którzy myślą, że są bezsilnymi amatorami-psujami. Spokojnie, są "zdolniejsi" od Was. Otóż pomijając inne skrajności moi drodzy są osoby, które na prawdę wiele znaczą w końskim świecie, które są zapewne znane i przez wielu podziwiane a jak otworzą buzię by wygłosić kilka mądrości to włos się panie jeży na głowie i nie tylko. Ale dziś nie o tym.
Często odwiedzam strony dotyczące koni rasy shire bo bardzo interesuje mnie ta właśnie rasa. Natrafiłam ostatnio na stronę osoby zajmującej się hodowlą tych koni. Każdy ogier i każda klacz jest tam szczegółowo opisana i pięknie sfotografowana. Niepokojąco często jednak w opisach charakterów koni powtarzają się następujące określenia: złośliwy, niestety gryzie i wierzga, jeśli nie mamy w kieszeni cukierków to nie ma po co do niego iść, nie ma chętnych by pokazać go na przeglądzie bo się wyrywa i tylko patrzy jak stanąć na nogę, inne konie trzeba od niego izolować bo ich nienawidzi lub bo uczy ich złych zachowań.
Rany koguta! Nie podchodzić bez cukierków?!
Te konie zapewne zostały w większości nabyte przez hodowcę z za granicy i pewnie były źle traktowane w przeszłości stąd tak przerażające narowy. Sam właściciel nie bardzo pewnie ma pomysł co z tym zrobić, spodziewam się, że oblewają go zimne i gorące poty za każdym razem kiedy obrządza.
Wyobraźcie sobie teraz kochani, że w waszej stajni zamiast głupawego kucyka-źrebaczka, chimerycznej małopolki albo nadwrażliwego folblucika stoi shire o wadze 1200kg i wierzgając rząda cukierka. No wyobrazcie to sobie tak na Mikołaja! I niech wam się zrobi dobrze.

czwartek, 11 grudnia 2008

Co z Frodziakiem?


Co się dzieje Boże drogi!
Frodziakowi rosną rogi
czy do pracy się wybiera
na etacie renifera?

Czemu ciągle wpada w złość
ten nasz mały słodki gość
może w tym jest kłopot cały
że już Frodziak nie jest mały.

Więc nas Frodziak nagabuje
podgryza i molestuje
robi sobie głupie żarty
jest kudłaty i uparty.

I tak nam się Frodziak zfrodził
ach, czemuż się nie urodził
klaczką- każdy teraz pyta
gdy mu trzeba brać kopyta.

Lecz nie płaczcie:
już na Frodka
czeka nasza zemsta słodka
zasadzimy się nań razem...

...i zrobimy go Pegazem.

(zasadzimy się nań z batem i zrobimy go kastratem)


To takie żarty oczywiście, niemniej jednak Frodziaka wszędzie pełno. Taki się już zrobił ważny, że codziennie trzeba mu od nowa w dobitny sposób przypominać, że nie jesteśmy w zamku na etacie króla, czym oczywiście nie jest zachwycony.
I tak za każdym razem gdy w mojej stajni pojawia się kolejny młodociany rozbójnik i próbuje tu swoich czarów zadaję sobie to samo pytanie: co się stało z tym słodkim maluchem, który skrobany po tyłku zasypiał spokojnie na dwie godziny:-) ach, życie, życie...

środa, 10 grudnia 2008

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Dla Ali


Nic się nie martw. choroba minie, brak czasu też- niedługo przecież świąteczne ferie. A nawet jeśli znów zachorujesz albo znów wyjedziesz to my się stąd nigdzie nie ruszamy.
Przesyłam mokre buziaki od wszystkich chłopaków i Asterki.

niedziela, 7 grudnia 2008

Pan Gospodarz dosiadł konia...


Oto mój mąż na Cezarze. Pewnie tak sobie podróżując pomyślał, że praca leśnika byłaby o wiele bardziej ekscytująca z takim środkiem transportu wprawdzie całkowicie pozbawionym hamulców ale za to jakim efektownym.

A przy okazji: jakby ktoś chciał nabyć uroczego kucyka felińskiego którego tyłek widnieje na pierwszym planie to już można stawać w kolejce. Kucyk ma 5 miesięcy jest totalnie obgłaskany, wyniuńkany i ogólnie sympatyczny jak na chłopca w tym wieku. Posiada paszport (w drodze co prawda ale przynajmniej zapłacony) , a w nim udokumentowane obustronne pochodzenie.

czwartek, 4 grudnia 2008

Depresja gangstera















Biedny Lazar. Nie da się o nim powiedzieć, że kiedykolwiek był łatwym partnerem do treningu. Zawsze miał swoje za uszami i nieźle się trzeba było nawysilać, żeby go powstrzymać ale na ogół był grzeczny i szarmancki wobec dam. Przez ostatni rok schamiał nam chłopiec niestety a jego chęć współpracy jest równa zeru. Udało nam się szczęśliwie wyeliminować tiki nerwowe głowy które przywiózł z Rusi ale jest jeszcze jeden problem. Lazar to koń o niesamowicie pięknym ruchu i nieograniczonych możliwościach. Dobrze by było przekonać go by ruszał się równie pięknie pod jezdzcem i zaprzestał nareszcie walki z kontaktem. Dobrze by było odzyskać jego zaufanie na tyle by nie przerywał nagle treningu z powodu poruszającej się gałęzi lub worka na drodze. Taki przerwany trening już jest nie do odzyskania, juz do konca najważniejszy jest ten worek na drodze a nie jezdzec i postawione zadania. Ponad to ma Lazar ataki zlości spowodowane frustracją. Przez ostatni rok pracując pod uczniami przywykł do samodzielnego podejmowania decyzji co w końcu osiągnęło przerażające rozmiary. Teraz objawia się to np. ucieczką poza wodze w górę i dzikim galopem, upartym omijaniem jednego narożnika ujeżdżalni, wierzganie i stawanie dęba podczas egzekwowania posłuszeństwa też jeszcze wystepuje. Wiadomo, że złość rodzi złość więc wyobrażając sobie palmowe gaje powoli próbujemy go przekonać. Nie reaguje na łydkę. Nawet na bardzo silna. Próby użycia bata kończą się jak wyżej. Co robimy by ten wspaniały i mądry koń wyszedł ze swojej depresji?
No cóż. Droga nie krótka i nie łatwa.
Rozluzniamy go przed jazdą, lonzujemy utrwalając komendy głosowe jak u młodego konia, może to z czasem pomoże w postawieniu na pomoce, dużo go chwalimy za najmniejszy nawet wysiłek a przerwane przez konia zadanie powtarzamy tak długo aż słonko się schowa, ząb na ząb nie trafi a konik ćwiczenie zrobi. Przeprowadzenie teraz normalnego treningu jest prawie niemozliwe, zawsze po drodze jak diabeł z pudełka wyskakuje jakiś problem. Żeby Lazar zaakceptował kontakt i rozluznił grzbiet specjalnie dobieramy mu ćwiczenia, żeby znów zaczął akceptować nas potrzeba chyba cudu.

Jeśli ktoś z was poradził sobie z którymś z takich problemów, chętnie przyjme podpowiedzi.

środa, 3 grudnia 2008

Krajobraz po Andrzejkach


Jak to po zabawach i hulankach wszelakich człowieka ogarnia patentowane lenistwo. Przyznaję się bez bicia, że najchętniej nie wstawałabym z łóżka (może to depresja, co?).
Pogoda- wiadomo i chociaż błota u nas nie ma i nie ma mrozu- nie chce się. Od kilku dni nie czytam niczego mądrego ( mam nadzieję, że pan S. King, którego najnowszą powieść właśnie czytam nie zajrzy na tego bloga), nie mam też najmniejszej ochoty na lonżowanie o jeździe nawet nie wspominam...
Do lenistwa skłania mnie dodatkowo fakt, ze cały weekend ma lać podobno i pewnie nikt mnie na Borsukach nie odwiedzi, ach, szkoda gadać- to jednak depresja.
Chętnie natomiast wyrzucam obornik, zrzucam siano, nosze marchew- takie śmierdzące robótki przy których można myśleć o niebieskich migdałach i nie trzeba się skupiać.
Albo można wręcz wcale nie myśleć podśpiewując pod nosem i chwaląc się w myślach za swą pracowitość.
Mój przyjaciel Cezar wciąż nie cierpi pracy na lonży i zapięty na ostatnią dziurkę w kawecan patrzy złym okiem i kuleje na coraz to inną nogę. Gdybym tylko zechciała założyć siodło i wleźć na górę- jaki byłby szczęśliwy- JUTRO!
Co do mojego Cezara jeszcze to jego bóle reumatyczne czy cokolwiek tam mu w nogi włazi są teraz o wiele dotkliwsze niż latem. Lubi chodzić pod siodłem i może ruch mu nawet trochę pomaga ale powoli dociera do mnie prawda z tych okrutnych: nie powinnam wymagać od niego cudów i ogólnie powinnam pomyśleć o nowym koniu dla siebie do treningu- takim, który ten trening wytrzyma i pokaże efekty. Cezar w każdej chwili może zażądać wcześniejszej emerytury i ja będę musiała mu na nią pozwolić.