wtorek, 1 marca 2011

Potrzebna pomoc


Moi drodzy zwracam się z gorącą prośbą i propozycją. Potrzebuję jednej osoby (góra dwóch), które:
a) potrafią jeździć konno
b) radzą sobie z końmi na tyle, że można je uznać za samodzielne na placu lub w terenie
c) ogólnie mają pojęcie o sprawie, kochają konie i nie boją się ich
(moich koni akurat nie ma powodu się bać)
W związku z niespodziewaną zmianą sytuacji nie jestem w stanie sama jeździć na swoich koniach ani samodzielnie zajmować się niespełna rocznym źrebakiem. Zależy mi aby przez czas mojej "niemocy", konie nie wyszły z formy a młoda klaczka nie nabrała złych nawyków. Oczywiście w razie wątpliwości przez cały czas jestem w pobliżu i chętnie służę radą.
Gdyby więc ktoś znał osobę lub sam był chętny na bezpłatną jazdę konną na fajnych, spokojnych koniach i zabawę z ziemi ze źrebówką to zapraszam do kontaktu.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Zawieszam do odwołania


A ja się przeziębiłam i nic mi się nie chce. Cóż czasem jednak coś tam trzeba. Zwłaszcza jeśli na człowieka rzuca się robota, bo oprócz swojej stałej pracy, mam jeszcze dwie dodatkowe i to wszystko tak nagle i na raz. Nie mam czasu a jeśli mam to tylko dla koni. Straszne zamieszanie i tony papierzysk, których nienawidzę- tu stwierdzam, że mam za małe biurko.
W stajni spokój a kran wciąż nie zamarzł i wszystko wskazuje na to, że nie nastąpi to prędko. Chodzę więc sobie w wolnych chwilach w tę i z powrotem jak jakiś szalony hobbit i rozmawiam z moimi końmi: nadobnym kudłaczem, rozczochraną choleryczką i krnąbrnym podlotkiem. Jest cudnie, uwielbiam te chwile sam na sam z nimi, z Lucjanem i dryfującym ponad nami orłem bielikiem (chyba ptaszysko marzy o tym żeby zjeść Lucjana), tęsknię trochę za latem kiedy roiło się tu od wesołej kompanii ale późna jesień ma w sobie ten niezrównany spokój, czyli coś czego najbardziej mi potrzeba.
Nie będzie więc chyba nadużyciem jeśli powiem, że na jakiś czas zawieszam prowadzenie tego bloga.
Zawieszam do odwołania.
Czyli pewnie nie na długo jak znam siebie.

sobota, 23 października 2010

Dobrze móc a nie musieć



Lubię te momenty gdy już wszystko mam. Mam ogrodzenie zimowe, mam prąd, mam owies, siano, buraka a woda jeszcze nie zamarzła- czy powinnam urządzać święto zamarzniętego kranu? Jeśli tak to zapewne w oprawie dyń i zniczy. Przed zimą życie w stajni powoli zaczyna zwalniać, mniej się pracuje, mniej jeździ bo nie zawsze pogoda zgrywa nam się z czasem, więcej za to jest czasu na rozmowy i budowanie zaufania zwłaszcza jeśli ma się w stajni dorastającą pannicę.
W tym miejscu wielkie pokłony należą się mojej Asterce, która okazała się nieoceniona pomocnicą w tych wszystkich końskich zabawach z Figą. Astra pojawia się zawsze wtedy kiedy potrzebna jest pomoc, asystuje przy tych elementach, w których Figa nie czuje się jeszcze pewnie, pomaga mi dodawać małej odwagi a potem jak jest już dobrze to po prostu odchodzi i zostawia nas same. Muszę przyznać, że miałam wiele mieszanych uczuć kupując Asterkę bo wiecie, że nie preferuję lekkich koni a już zwłaszcza kucyków ale dziś muszę zwrócić honor wszystkim kucykom świata, którym Astra wystawia najlepsze świadectwo.
Cezar młodnieje- jak zwykle na przednówku. Jego wyczyny podczas zabaw kiedy to w ułamku sekundy potrafi zamienić głowę w zad lub na odwrót zapierają mi dech. Wczoraj w terenie znów powiózł Olę i wydawać by się mogło, że przecież gruby to zaraz się zmęczy- błąd- duży może więcej.
A ja poganiałam klaczkę, która i tak już prawie nie dotykała ziemi i nie mogłam Cezara dogonić, za to solidnie przewiało mi dynię- będzie można ją wydrążyć na moje ulubione święto.
Ponieważ teraz niewiele się u nas dzieje a jeśli już, to tylko w weekendy kiedy nas odwiedzacie, zwolnił również mój koński blog. Tych którzy są spragnieni częstszego kontaktu oraz fanów mojej zatrważającej twórczości i przemyśleń zapraszam do Młynka - tam dzieje się trochę więcej.

sobota, 9 października 2010

fajnie/niefajnie














Rzeczy niefajne:
- zima za pasem - czas zamarzającej wody i mniej lub bardziej idealnie nakreślonych wolt na placu do jazdy.
- w pracy masakra, na samą myśl robi mi się smutno- morał: "nie przejmuj się swoją rolą bo i tak cię op... "
- na pracę marzeń widoków na razie brak.
- wykańczają mnie sypiące się zewsząd rozmaite pisma urzędowe zawierające urzędowy bełkot, którego w swojej bezgranicznej ignorancji nie pojmuję i sądzę, że po to on jest- żebyśmy go nie rozumieli i żeby praca innych była nam niezbędna.
-trawa przestała rosnąć a przecież wciąż jest potrzebna.
- jak zwykle na progu zimy czuję się jak pusta studnia a łeb zazwyczaj niestety mnie boli- dobra głowa wszak musi boleć:-)
Rzeczy fajne:
- Cezar nadal żuje z ręki. Jego pyszczydło przypominające ciastko z kremem jest dla mnie niczym sens istnienia.
- Figa jest łagodnym stworzeniem. Nawet jeśli popełniam jakieś błędy ona długo się nie gniewa.
- Astra jest tak żarłoczna , że nawet jak ma pełną buzię owsa to już domaga się następnej porcji.
- Kraków jesienią był niezapomniany.
- ktoś całkiem obcy zaproponował mi pomoc na którą co prawda nie mogę się zgodzić ale sam fakt szalenie poprawia mi nastrój.
- jestem zdrowa, konie też.
- mama wyjechała;-)
- chyba pójdę na podyplomówkę.
Dobra, uciekam. To pewnie ostatni piękny weekend w Borsukach.

wtorek, 28 września 2010

Nowiny


A czy Wy wiecie, że w niedzielę są zawody wrześniowe?
Ja nie wiedziałam co oznacza zapewne, że opuściłam się towarzysko. No ale w zeszłym roku dostaliśmy zawiadomienie a teraz nie. Nic to z resztą nie zmienia bo i tak nie ma ujeżdżenia a nawet gdyby było to my jesteśmy totalnie nieprzygotowani. To się nazywa niedoczas.
Ostatni miesiąc obfitował w rozmaite zbiegi okoliczności. Udało mi się zupełnie przypadkiem zdobyć wielką ilość siana i być może równie przypadkiem zdobędę kilka worków owsa. Przypadkiem pogoda dopisywała a co za tym idzie dopisywali nam goście. Przypadkiem też narailiśmy sobie weekendowy wypad do mojego ulubionego Krakowa i wyruszamy już pojutrze. Konie zostają pod opieką rodziców a Ci pod opieką boską bo jak zwykle na przełomie pór roku koniom dopisuje dobry humor. W życiu nie widziałam mojego wielkiego brata Cezara brykającego tak radośnie lub pędzącego na oślep w bliżej nieokreślonym kierunku dla samej jeno rozrywki. Podobnie dziewczęta, choć najmłodsza wykazuje zdecydowanie najmniej małpiego rozumu. Figa jest w ogóle końskim myślicielem. Ma 4,5 miesiąca i już potrafi chodzić na uwiązie w określonym przez prowadzącego tempie, bez protestów daje nogi i pozwala się wiązać do czego popadnie, nie kopie i nie gryzie a wszystko to dzięki osławionym zabawom, o które niegdyś przypadkiem się otarłam i stosuję je dotąd z powodzeniem.
Mało trenuję, mało jeżdżę, chętnie pobujałabym się po lesie w dobrym towarzystwie. Co tu dużo gadać- w wieku, który osiągnęłam naturalnie uaktywnił się we mnie pęd ku karierze i budowaniu rodzinnego gniazda co ni w ząb nie sprzyja skupieniu potrzebnemu do systematycznych treningów. Systematycznie za to się obżeram bo zima podobno ma być wyjątkowa. Ola! Trzymaj kciuki- zazdroszczę Ci, że Cię tu nie będzie.

poniedziałek, 13 września 2010

Borsuki małe i duże


Majeczka na Cezarku- wyglądają jak zawodowcy.











Alicja - kiedyś nie była taka nieśmiała;-)











Klaudia w skupieniu rozgryza tajemnice pomysłowego Dobromira









Uwaga! Szalone dziewczyny! Ola i Astera.

wtorek, 7 września 2010

Dla smutasów- terapeutyczna jazda konna



No właśnie- nie tylko dla niepełnosprawnych.
Chociaż uporczywy smutek i jak to mawiamy: nieznośny ból istnienia też jest przecież rodzajem niepełnosprawności ale żeby tu zanadto nie odbiegać od tematu i niepotrzebnie nie zagłębiać się w mroczne czeluści własnej duszyczki powiem wprost: koń pomaga. Pomaga już samo przytulenie konia i powiedzenie mu, że się go lubi/kocha/szanuje/podziwia. A co dopiero gdy osiągnie się grzbiet. Fakt, nie jest to łatwe bo jak już się przyjechało i wysiadło z samochodu z zamiarem natychmiastowego zamknięcia się tam z powrotem bo zimno/spać/nie chce nam się/ mamy to w nosie i na chwilę zapomnieliśmy jak lubimy naszego konia- okropnie ciężko jest iść na pastwisko, przyprowadzić rzeczonego, wyczyścić go sobie i ogólnie oporządzić po czym (o zgrozo) wsiąść i zacząć jeździć. Już na etapie czyszczenia jednak duszę ogarnia pewna nieśmiała błogość a w momencie gdy tyłek ląduje w siodle nagle trzeba zastanowić się nad czymś zgoła innym niż brak domu/brak pracy/brak potomstwa/brak kasy/brak fajek/brak sympatii dla samego siebie- to staje się nieważne bo zaczynamy jeździć konno. Jeździmy zastanawiając się nad swoją postawą w siodle, tym czy jest nam wygodnie, czy nasz koń podąża w odpowiadającym nam tempie, czy jesteśmy rozluźnieni i w równowadze, o co już za chwilę będziemy konia prosić i w jaki sposób to zrobimy. Dociera do nas również wiele rzeczy z ziemi tajemniczo i całkowicie nie dostrzegalnych: że jednak ładnie, że słoneczko, że pachnie trawa i las, że wiatr we włosach a koń ciepły i miły i wówczas popadamy w stan od dawna całkiem nam obcy: zadowolenie.
Dlatego jeżeli czujesz, że naprawdę, totalnie i z kretesem się pogubiłeś i wydaje Ci się, że nijak, absolutnie, w żadnym wypadku nie wstaniesz dziś z łóżka bo niby po co, za co, jak to-spróbuj ruszyć wielce szanowną i zastosować ten rodzaj terapii.
Zawsze działa, dobrze wiem co mówię:-).