poniedziałek, 8 listopada 2010

Zawieszam do odwołania


A ja się przeziębiłam i nic mi się nie chce. Cóż czasem jednak coś tam trzeba. Zwłaszcza jeśli na człowieka rzuca się robota, bo oprócz swojej stałej pracy, mam jeszcze dwie dodatkowe i to wszystko tak nagle i na raz. Nie mam czasu a jeśli mam to tylko dla koni. Straszne zamieszanie i tony papierzysk, których nienawidzę- tu stwierdzam, że mam za małe biurko.
W stajni spokój a kran wciąż nie zamarzł i wszystko wskazuje na to, że nie nastąpi to prędko. Chodzę więc sobie w wolnych chwilach w tę i z powrotem jak jakiś szalony hobbit i rozmawiam z moimi końmi: nadobnym kudłaczem, rozczochraną choleryczką i krnąbrnym podlotkiem. Jest cudnie, uwielbiam te chwile sam na sam z nimi, z Lucjanem i dryfującym ponad nami orłem bielikiem (chyba ptaszysko marzy o tym żeby zjeść Lucjana), tęsknię trochę za latem kiedy roiło się tu od wesołej kompanii ale późna jesień ma w sobie ten niezrównany spokój, czyli coś czego najbardziej mi potrzeba.
Nie będzie więc chyba nadużyciem jeśli powiem, że na jakiś czas zawieszam prowadzenie tego bloga.
Zawieszam do odwołania.
Czyli pewnie nie na długo jak znam siebie.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

halo???? borsuki zyją? jak kran siostro?:):)

Sowia Stópka pisze...

żyjemy tylko z racji zimy nic się u nas nie dzieje a przynajmniej nic na tyle ciekawego by marnować papier;-). A kran...wiadomo...
Jakby co to jestem cały czas na Młynku.