czwartek, 30 października 2008

Droga bez powrotu

No cóż życie jest życiem a jak sami wiecie bywa czasami, że życie jest bardziej tandetne od brazylijskiej noweli. Moje właśnie często takie jest. Gdziekolwiek się ruszę zawsze słyszę za plecami trzask palonego drewna- to palą się za mną mosty. Przypomina mi to historię znajomej dziewczyny, która kupuje sobie co roku nowego konia bo poprzedni nie chciał z nią współpracować. Podobnie jest ze mną- nie uczę się na starych błędach a za to wciąż popełniam nowe. Jestem porywcza, za dużo gadam, nie potrafię się dostosować do ogólnie panujących reguł. Dlatego pewnie jak się już gdzieś zjawię wraz ze mną zjawiają się nieodłączni druhowie: niepokój i zamieszanie, a jak odchodzę nikt mnie nie zatrzymuje. Możecie mi wierzyć albo nie, nigdy nie pragnęłam niczyjej krzywdy i nie chcę żeby ktokolwiek przeze mnie cierpiał. Staram się z całych sił pomagać i być pod ręką nawet wtedy gdy nikt mnie o pomoc nie prosi. No ale zawsze wychodzi nie tak, bo albo komuś w czymś przeszkadzam albo palnę jakąś gafę albo zwyczajnie o czymś zapomnę i awantura gotowa. Tak na prawdę to osoby, które w życiu zamiast rozumem kierujemy się emocjami krzywdzą przede wszystkim siebie. A mnie zawsze poniesie fantazja, zawsze z czymś przedobrzę, cholera. Czemu nie mogę być rozważna jak Hanzia, czemu nie mam w sobie tego spokoju, tylko zawsze coś mi się pali (to te mosty pewnie przypalają mi tyłek).
To takie osobiste wycieczki bez związku z tematem- chyba, że jazda konna pomaga na tego typu dolegliwości.
Wróciłam do Borsuk- obawiam się, że na dobre.

środa, 29 października 2008

Wszyscy na swoich miejscach.


Przez to zmęczenie i ustawiczne moknięcie nie tylko pojawiły mi się błony pomiędzy palcami i coś na kształt macek zamiast włosów ale także definitywnie utraciłam zdolność jasnego myślenia a co za tym idzie pisania do rzeczy. Zmieniam się w mątwę (czymkolwiek ona jest- Ala pewnie wie).
Dziś po wielu bezsennych nocach (bluźnie bo śpię jak zabita) udało mi się nareszcie znaleźć transport i Astra wraz z Frodem dołączyli do stada. W Rusi błoto sięgnęło już okolic kolan, nieźle się więc napływałam zanim udało mi się namówić cwanego Froda by udał się wraz ze mną w kierunku przyczepy. W Borsukach natomiast trwa remont boksów i podczas gdy nowo przybyli napychali się sianem i marchwią ja w towarzystwie męża i teścia tłukłam się co sił przy użyciu młotka, siekierki i czegoś co oni nazywają stopką a dla mnie to zwykły łom i tyle. Lazar z Cezarem pokornie mokli czekając aż ostatnia deska zostanie poprawiona i ostatni zmaltretowany zawias trafi na swoje miejsce. Wyrobiliśmy się, boksy zostały poprawione, konie na noc wróciły do suchej stajni i pewnie ku radości teściów całą noc będą się tam odbywać głośne rozmowy. Zwłaszcza Lazar przeżywa...on tak zawsze, mało z portek nie wyskoczy na widok dziewczyny.
Teraz pojawia się problem innej natury. Po niegdysiejszych strasznych wydarzeniach z udziałem kupionej przez nas klaczy Jemioły- niektórzy wiedzą o co chodzi, teść odmówił pomocy przy Astrze a co za tym idzie musimy codziennie dojeżdżać na obrządki. Wyjdzie pewnie i tak taniej niż zimowy czynsz w Rusi ale coś tam trzeba wlać do tego baku a z pustego i Salomon, jak to mówią.
No ale nic to, w sobotę posprzątamy sobie magazyn, wstawimy tam piecyk i normalnie można spać z myszą polną pod głową i pająkiem w objęciach-są chętni?

wtorek, 28 października 2008

Bezsilność


Ogarnia mnie niczym nie poskromiona bezsilna złość. Ciekawa jestem czy też zauważyliście to co mnie tak doskwiera- no szlag mnie trafia i tyle.
Mam pewne podejrzenia, ze w branży kowali i weterynarzy dzieje się coś bardzo złego, co uderza głównie w nas- małych hodowców mających po dwa-cztery konie. Po pierwsze zwłaszcza kowale, ale weterynarze również często mają nas w nosie bo:

- nie zarobią u nas

- nie ma odpowiednich stanowisk pracy (dla kowala ma być ok 3 na12m krytego korytarza jak słyszałam)

- zdarza się że nasze konie nie stoją spokojnie i jest to znakomity pretekst, żeby sobie darować (pani ma niewychowanego konia) bo na całym świecie konie stoją przecież bez ruchu, prawda a mój się kręci.
Ponad to kowale i weterynarze mają bardzo wrażliwe artystyczne dusze. Jeżeli taki na przykład kowal dowie się, ze konia przed nim podkuwał inny kowal- o kochani to koniec- obraza na całe życie.
A co ma zrobić mały hodowca?
Dziś jest tu, korzysta z usług tego kowala, na sezon przenosi konie do większej stajni, żeby zarobiły na siebie-a tam akurat kuje inny kowal- dla nas to wszystko jedno czy Kowalski czy Iksiński aby nie bił nam zwierzęcia i robił dobrą robotę, prawda?
To tak jakbym ja obrażała się na swoich klientów bo dziś są u mnie, jutro u mojej koleżanki-Moniki w Liwie a pojutrze u pana Jacka w Tardzie- jakie mam do tego prawo?

Zdarzyło mi się raz, że kowal miał do mnie pretensje o weterynarza- totalny odlot.
Teraz więc wzywając weterynarza musisz się człowieku dobrze zastanowić którego, a najlepiej jak koń ci schodzi na morzysko obdzwoń okolicznych kowali i zapytaj ich czy jeśli przyjedzie dziś do ciebie doktor Pierdzicki z Koziej Wólki to oni sie aby nie pogniewają.
A tak między nami, drodzy mistrzowie i doktorzy to czy zawsze byliście wobec nas w porządku?
Czy wzywani przez małego hodowcę do chorego grubego konia, który w dodatku nie należy do towarzyskich, zawsze dotrzymywaliście terminu?
Nie mamy wygodnych stanowisk ani pięknych rasowych koni, często nie mamy co do gara włożyć a konie to nasz jedyny zarobek, co mamy zrobić gdy się od nas odwracacie?
Wyciągnąć flintę i zastrzelić najpierw zwierzaka a potem siebie.

niedziela, 26 października 2008

kochajcie Bagginsa, dziewczęta....







Frodex....











Frodzio....








Frodzisław.....

środa, 22 października 2008

Pora na wszystko


Wiem, że wszystkim Wam ciężko jest się pogodzić z zimowym odejściem koni do Borsuk, że nie wszyscy będziecie w stanie nas w Borsukach odwiedzać i korzystać z uroków zimowego jeździectwa. Pomimo to będziemy tam na Was czekać i wyglądać Waszego przybycia. Może akurat.
Ja natomiast z ulgą przyjmuję zimową przeprowadzkę, po kilku miesiącach ciężkiej pracy wracamy przecież do domu. Koniki też z radością powitają swoje pochylone ku ziemi i siermiężne ale własne boksy z własnymi żłobami. Nie będzie mi lekko bo od tej pory sama będę musiała sprzątać koniom i poić je bez użycia poideł ale podchodzę to tematu z uśmiechem. Podczas gdy na rusi okres pastwiskowy właściwie ma się ku końcowi u nas trawa wciąż jest zielona i cztery duże pastwiska czekają tylko na konie. Nie ma tu Hardej, która odgoni Lazara od ostatniego jabłka pod jabłonką, nie ma Lubej, która mogłaby ugryźć Cezarego w tyłek gdyby spróbował zbliżyć się do wysypanego siana. Będziemy tu sami i na chwilę chociaż wszystko wróci do normy.Będzie czas na ćwiczenia ujeżdżeniowe i na siedem zabaw Parellego będzie czas na długie zimowe tereny i czas na Froda.
Od dnia 1 listopada czekamy na Was na Borsukach!!!!!!!!!!!!

Jak dojechać?

Trzeba dostać się do Liwy a gdzie Liwa to już wszyscy na pewno wiedzą a jeśli nie to powiem: z Miłomłyna trzeba się kierować na Samborowo- po drodze jest Liwa.
Odważni, którzy nie boją się zielonych ludków i ich bloczków mandatowych mogą jeszcze przed Liwą, za starym mostem kolejowym skręcić w las tak jak wskazuje strzałka z napisem "Leśnictwo Borsuki", przezorni niech dojadą do Liwy i za szkołą skręcą w lewo a potem znów w lewo przy cmentarzu.
Potem już trzeba jechać cały czas prosto aż skończy się wieś i zacznie las. Na granicy lasu stoją dwa gospodarstwa. To drugie to właśnie Borsuki.

Nie zapomnijcie o nas.

piątek, 17 października 2008

Pogoda na konie jest dobra lub lepsza


O tym przekonują mnie nieustannie obecni na placu uczniowie. Ich zawziętość w dążeniu do celu jest godna najlepszych efektów, o które trudno jednak gdy plac treningowy zamienia się w bagno. Leje drugi dzień a my wciąż dzielnie maszerujemy, choćby stępem. Mokre są konie, mokre siodła, mokną mężnie nasi kursanci i ja moknę od stóp do głów razem z ukrytym w kieszeni słonecznikiem. Moknięcie na końskim grzbiecie pomimo kataru i kichania ma w sobie jednak coś dostojnego i wzbudzającego szacunek. Jest w tym moknięciu jakaś ogromna, niepojęta przez postronnych pasja i chęć bycia tutaj z mokrymi nami i naszymi mokrymi końmi. Fajne to.
Wszystkim, którzy jutro startują w Gonitwie Hubertowskiej życzę by usłyszeli trzask pękających nitek w rajtroku osaczonego lisa. Uważajcie bo ślisko jak cho...jak cho cho!

wtorek, 14 października 2008

W kwestii przeprowadzki


No bo chociaż w Rusi jest bardzo fajnie obydwie z Asią wraz z nadejściem jesieni ze łzą w oku wspominamy spokojne, bezpieczne i przede wszystkim własne Borsuki. Taki azyl na zimę nie byłby wcale zły. Teściowie już się za nami stęsknili, obiecali nam piękne pomieszczenie po dawnym kurniku, w którym możemy urządzić przestronny magazyn, z piecem kaflowym i wymienionym oknem. Będzie nie tylko gdzie się pomieścić ale i kawę wypić. Kurniczek ten sąsiaduje ze stajnią i połączony jest z nią drzwiami tak, że nawet w zimne wieczory nie trzeba na dwór wychodzić:-). Ci, którzy zdecydują się do nas do borsuk przyjeżdżać oprócz ogrzewanego zaplecza dostaną dwa duże place treningowe i piękne szerokie leśne aleje do jazdy w terenie. Ci, którzy nie mogą sami dojechać mogą jeździć z nami albo pozostać w Rusi gdzie też możemy się umawiać. Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że jako właścicielka firmy muszę mieć dokument potwierdzający moje prawa do lokalu czyli tejże stajni i kurnika. Teściowi jako leśniczemu nie wolno wydać takiego dokumentu, musi zapytać o zgodę swojego przełożonego. Szef albo zgodzi się i wtedy z całym kramem możemy iść na Borsuki albo nie i wtedy na Borsukach wyląduje tylko połowa kramu a połowa- dotacyjna musi zostać tam gdzie zgłosiłam miejsce prowadzenia zajęć czyli na Rusi. Będzie więc cyrk z obrządzaniem na dwie stajnie ale może to nie będzie takie złe. Poczekajmy więc na to co będzie.

środa, 8 października 2008

Polowanie na (czerwony) pazdziernik.

Październik mamy piękny dzięki Bogu i nie tylko czerwony ale wręcz rozmaity. Polujemy więc na te najpiękniejsze dni i wciąż istniejemy pomimo chłodnego wiatru i złych spojrzeń i smoczych języków. Po raz kolejny nasza naiwność została ukarana i niczym kolorowe liście opadły wokół maski-tym razem już na zawsze mam nadzieję. Widać proces ten jest nieodłącznym składnikiem niezależnego, samodzielnego istnienia i jednym z symptomów bycia kimś więcej niż zwykle się było.
Gdzie więc w tym wszystkim jest miejsce na zwykłą przyjaźń?
Jest takie miejsce. Oto ono:

Maja i Lazar









Zuzia i Lazar









Koniczynka na Missouri







Bogdan na Lazarze
Kochani, jeśli to możliwe podpisujcie swoje komentarze imieniem albo czym tam chcecie ale popisujcie, anonimowość jest taka przygnębiająca.

poniedziałek, 6 października 2008

Tak to było










Nasza wesolutka gromadka:ja, Paula i Tomek- pierwsi będą ostatnimi









Asia i Lazar unikali kamer







Ola i Hardzia jak zwykle galopujący feminizm z rozwianym włosiem









Martyna szuka inspiracji









"odwagi Mirka nie pękaj"- Tomek i ...Mirka










Zamyślony pan gospodarz " Jej kto to wszystko posprząta"









Pełny luz w stylu niedbałym- Paula i Kapi









" Cejlon, brachu, jesteś pewien, że dobrze robimy?" Hanzia i Cejlon








Zwycięska ekipa z Szafranek-zady mistrzów

sobota, 4 października 2008

Po rajdzie

Z zadowoleniem stwierdzam, że moje tętno i perystaltyka jelita grubego stopniowo wracają do normy. Celowo nie umieszczam żadnych zdjęć, poczekam na te na prawdę dobre (Hanziu, przyślesz mi kilka na maila, prawda?).
Było wspaniale i chyba wszyscy są tego zdania, ja jednak powiem za siebie. Jechałam na 24 km na Cezarze, który, chociaż ducha ma w piersi ogromnego (jak sama pierś z resztą) nie jest przecież bolidem F1. Pomimo tego grupa z Miłomłyna i okolic, do której z Asią dołączyłyśmy nie opuszczała nas w trudnych momentach. Zwłaszcza ja pragnę gorąco Wam podziękować, szczególnie Ilonie, Tomkowi, Paulinie, Oli i oczywiście mojej Asi, za okazaną wyrozumiałość i wyjątkowe fair play. Dzięki Wam dojechałam i mogłam nareszcie pójść do toalety!
Teraz jednakowoż pozwólcie cioci spocząć już na nieruchomym, z góry upatrzonym celu i nigdy nie ubierajcie stringów pod bryczesy- horror słowo daję.

piątek, 3 października 2008

Szykowalnia

I nasza cicha malutka Ruś zamieniła się oto w wielką szykowalnię. Szykują się goście z Szafranek, niczym wiatr z północy nadciągnęła Źrebaczówka (ale oni się nie szykują, idą na żywioł jak zawsze) i my- miejscowi wepchnięci nagle w wir przygotowań i totalnego chaosu. Przybyli też inni, całkiem nieznajomi ale sympatyczni i grzeczni za co dziękować losowi należy. Nie każdego stać na opanowanie i zimną krew w takiej chwili. Wszyscy czeszą, czyszczą, galopują i ogólnie są ruchliwi i niespokojni jak to koniarze zwykle.







Łaciak ze Zrebaczówki (nie pamiętam który) będzie ostro mieszał.









Ola naradza się z Hardą (te babskie sprawy)









Tomek na próżno nagabywany przez Cezara (między nami facetami)









Ola i Tomek przekonują Hardą, że na rajdzie będzie super









Hanzia pucuje Cejlona na wysoki połysk. Czeka ich wspaniały teren.

Nasi Goście i Marzenia


Wczoraj późną porą przybyli pierwsi rajdowi goście. Z prawdziwą radością podejmujemy osławionego parellistę Cejlona i jego przyjaciółkę od serca- Pralinkę. Dama jak widać nieco onieśmielona chowa się za przystojniakiem ale ona tam jest, kochani. Dziś przyjadą następni goście i zrobi się tłoczno. Idę o zakład, że atmosfera przedstartowa wbije nas w ziemię, jak zawsze. Przeżyjemy. Żeby tylko zabawa się nam udała, żeby było co wspominać w długie zimowe wieczory, o to proszę w cichości ducha- o ostatni w tym roku wybuch ruskiej wesołości. O czym marzą inni- nie wiem: Cejlon i Hanzia pewnie chcieliby razem szczęśliwie dotrzeć do mety, Ola i Harda chciałyby pokazać klasę i troszkę się "polansować" (te kobiety!), Kasia marzy o Edim a Edi o Kasi, pan Andrzej chciałby żeby było po wszystkim a Marmur zjadłby konia z kopytami, no a nasza Asia?
Asia lubi śliwki węgierki...zrywane z grzbietu Lazara oczywiście.