piątek, 31 lipca 2009

Pocztóweczka


No dobra, przestańcie już okupować tego posta o Aniołkach. 20 komentarzy to chyba rekord tego bloga! Pozdrawiam wszystkich, całuje w nosy i ściskam i spieszę z usprawiedliwieniem. Nie mam kiedy się odzywać. Na moich blogach zastój więc i stagnacja czego nie można powiedzieć o życiu. Osiągnęłam już pęd zawrotny i modlę się w duchu o koniec wakacji (pewnie inaczej niż wszyscy) albo o jakąś ucieczkę. Jestem wykończona.
W Borsukach pracujemy teraz głównie wieczorami z powodu owadów a raczej tej znakomitej i egzotycznej odmianie bąka, który jest odporny na wszystkie środki i zagnieździł się w jednej z budek dla ptaków w borsuczej alejce. Namierzam drania i może uda mi się dokonać zagłady. Konie dzielnie znoszą wszystkie wyzwania, wyglądają znakomicie i mają się niezgorzej. Świadoma odpowiedzialności mogę więc przekazać Wam pozdrowienia od żwawego Cezara, anielskiej Astery i leniwca- Świszczypałki;-)
..a także od zająca Marcina, węża Wojtasa, jelenia Jankiela i łani do bani ( wszystkich wymieniać nie będę, co?)...

czwartek, 16 lipca 2009

Anioły z Borsuk czyli drugi biwak.

(photo of Astera by Zuzia Karpińska)


Anioły są bardzo głośne (zwłaszcza te w Borsukach:-)).
Od piątku do środy można było je zobaczyć i co najważniejsze usłyszeć jak przemykały we mgle porannej i w otaczającym gospodarstwo lesie. Wrzasków i chichotów nie zagłuszały nawet przeraźliwie szemrzące na wietrze liście (zwiastujące kenta) . Można było zobaczyć te Anioły jak pluskają się w srebrnym jeziorku lub podróżują małą jak łupina łódką po spokojnej wodzie kanału.
Przede wszystkim jednak Anioły dosiadały koni i galopowały Anioły zawzięcie po zielonych pastwiskach i leśnych bezdrożach. Być może skrzydła nie wyrosły im nigdy lub też miały je schowane w namiocie, ja tam nie wiem, faktem jednak pozostaje to, że wraz z ich przybyciem w Borsukach zapanowało radosne ożywienie a po ich odejściu zrobiło się cicho i ponuro. Ech, co zrobić, wszystko co dobre musi się skończyć. Z ulgą odetchnęły może jedynie węże, sarny, zające, wróble i jelenie jak również gzy, bąki i nietoperze, którym nareszcie przestano nadawać fikuśne imiona.
Teraz przyszła pora na inne wyjazdy i odwiedzanie innych miejsc i życzę moim Aniołkom, żeby bawiły się równie dobrze co w Borsukach albo jeszcze lepiej.
Ja tym czasem zostanę z końmi tu gdzie jestem i zawsze będzie można znów mnie odwiedzić. Przy okazji sprawdzę jak tam domniemana ciąża Asterki i zastanowię się nad Lazarem. Obawiam się jednak, że jego wada wzroku pogłębiła się na tyle by utrudniać mu w pełni sprawne funkcjonowanie. Wnioskuję to po trudnościach w "zmieszczeniu się" na małym placu nie wynikających ani z nieposłuszeństwa ani z usztywnień i nisko trzymanej głowie podczas biegów w terenie. Pewna oczywiście nie jestem, nikt nie jest, są za to tacy, którzy w dalszym ciągu doradzają mi by z krnąbrnego Lazara bata nie zdejmować.
Nie pójdę więc chyba do piekła jeśli ich z tego miejsca nie pozdrowię.
A wracając do Aniołów moich diabelskich myslę sobie czasem, że byłoby fajnie gdyby nigdy się nie zmieniły, nie wydoroślały i nie stały się śmiertelnie poważnymi i pełnymi pretensji do świata dorosłymi o kwaśnych minach.
Wystarczy, że ja taka jestem.

PS. Jeżeli chodzi o Madralinszką to w jednej kwestii zgadzamy się w stu procentach: "Zmierzch" jest do bani.

środa, 1 lipca 2009

Czas sianokosów i Wojtusia Węża


Najtrudniejszym momentem wakacji zawsze są sianokosy. Niecierpię ich z dwóch powodów:
nie mam swojego sprzętu a wynajem jest drogi,
na samą myśl o stawianiu kopek i ładowaniu przyczep dostaję dreszczy.
Kto żyw niech więc spieszy mnie pocieszyć a kto ma za dużo siły i wolnego czasu lub pragnie się odchudzić, wzmocnić mięśnie i zostać pożartym przez bąki niech łapie za widły i obiera kierunek Borsuki.
Z tego wszystkiego najlepiej miewa się wąż Wojtuś- wczoraj mnie odwiedził. Posuwistym ruchem wątłej kibici przemieszczał się właśnie pod drzwiami siodlarni ku wilgotnej przedwieczornej trawce gdym go pochwyciła:-)
Ale mi umknął, niebożę.