środa, 30 grudnia 2009

2010- Niech będzie dużo i dobrze














(kalong pteropus vampyrus- cudowny!)


A w nowym roku życzę Wam, żeby było dużo i włochato.
U mnie tak właśnie jest i nauczyłam się czerpać z tego faktu radość życia:
mam wielkiego konia, wielką tłustą kotkę a w piwnicy wisi wielki nietoperz czemu przygląda się zza winkla naprawdę wielki pająk - i super.
W dużej ilości dobre są zwłaszcza obiekty włochate, no może z wyjątkiem kasiory, która włochata nie jest i piwska naturalnie.
Do reszty włochacizny można się przytulać przemawiając czule i jeśli jesteśmy choć trochę bardziej wrażliwi niż puszka pasty do butów to od razu poprawi nam się nastrój. Pozdrawiam więc wasze morskie świnki, koty, psy i konie (rybek nie pozdrawiam z przyczyn oczywistych)

poniedziałek, 28 grudnia 2009

Pewnie chętnie obejrzelibyście jakieś nowe fotki a jest co fotografować bo jeździcie nawet jak jest zimno. Szacun. A tu niestety: awaria komputera w którym mam zdjęcia, awaria aparatu, którym zdjęcia mogłabym robić i ogólnie pozostaje sucha gadka.
Otóż nie myślcie sobie, że święta minęły mi ulgowo. Ci, którzy już zdążyli mnie odwiedzić wiedzą co tu się działo- te brawurowe ucieczki, odbijanie zakładników, wyłamywanie krat i ogólny pęd ku wolności przypłacony do reszty zszarganą opinią u sąsiadów- konie myślały, że już jest wiosna. Ha! Chciałabym zobaczyć ich miny jutro jak ujrzą nową zimę. Ale niestety jutro całodzienny dyżur ma Ola więc to ona będzie miała widoki.
Za nami wyjątkowo pracowita niedziela a przed nami środa, która zapowiada się podobnie. Wyjazdy w teren są niemożliwe, wszędzie dookoła lód i gruda ale nasz borsuczy plac działa pełna parą. Po zastoju spowodowanym moimi wyjazdami a potem atakiem mrozów, w niedzielę z końmi zmierzyły się moje niedzielne dziewczyny i muszę przyznać, pomimo przerwy one zapamiętały wiele z poprzednich zajęć, koniki niestety wręcz przeciwnie:-) , koniki dały popalić. No bo w sumie dlaczego, z jakiej przyczyny po tylu dniach odpoczynku, luzu i dzikiej wyżerki miałoby im się chcieć współpracować? Ja je rozumiem.
Tym czasem, gdy ja przez kilka godzin usilnie uskuteczniałam działania instruktażowe, Ola była tak miła, że zajęła się moim pięknym przyjacielem - panem L. Czułam się fantastycznie mogąc jednym okiem obserwować jego pełen werwy ruch na przód i pięknie niesioną głowę, czułabym się lepiej gdybym to ja na nim siedziała ale cóż, praca czyni wolnym, jak mawiają. Może już niedługo. Byłam też bardzo dumna z siebie kiedy Ola powiedziała mi, że było jej fajnie na tym grzbiecie i że grzbiet nieco się wyprostował. Nie obyło się oczywiście bez radosnej twórczości ze strony Lazara ale my sobie nie damy w kaszę dmuchać i on to wie, więc szybko odpuszcza.
A teraz właśnie jest ulubiona przeze mnie pogoda na konie, śnieg i -2 stopnie. Chuchajmy z całej siły, może te cholerne mrozy już do nas nie przyjdą, może odmarznie kran i spacer farmera z pełnymi wiadrami przestanie być główną dyscypliną sportu uprawianą stajni Borsuki.

..no poza tym są jeszcze zbędne kilogramy ale to może już innym razem...

poniedziałek, 21 grudnia 2009

No dobra serio, serio


No bo albo link z pijanym reniferem Wam się nie otwiera albo uznaliście ten żart za niesmaczny;-) tak czy siak oto proszę pełna powaga:
Z okazji zbliżających się Świąt (rany to już pojutrze a ja jeszcze nie mam ryby!) w imieniu całej borsuczej rodziny chcę Wam życzyć abyście byli:
- odważni i wytrwali jak Efendi a na pewno jak on doczekacie się lepszego jutra.
- rozważni, romantyczni i mądrzy jak Cezar a obrośniecie gęstym włosiem i wszyscy będą Was uwielbiać.
- przebiegli, sprytni i szybcy (i wściekli) jak Asterka i oby nikt nie gonił Was z kijem po miedzy.
- lub po prostu piękni jak Lazar a wtedy reszta ujdzie Wam na sucho.
Kochani, jak co roku chcę Wam życzyć jeździeckiej mądrości i taktu, żebyście...żebyśmy wszyscy nie ustawali w wysiłkach by stać się prawdziwą ozdobą tej wyjątkowo elitarnej dyscypliny sportu, żebyśmy zawsze byli na tyle twórczy i sprawczy by nie potrzebować pomysłowych patentów a jeśli już ich użyjemy, to niechby mądrze. W tym roku
życzę też porozumienia czyli tej słynnej łączności o której tyle ostatnio było na blogu a która pomogła mnie i Lazarowi wkroczyć na właściwą ścieżkę- niech moc będzie z Wami, niech szybko przyjdzie odwilż i niech droga do Borsuk stanie dla Was otworem (ludzie ratunku, te konie się tak nażarły i wystały, że wystarczy zapalić zapałkę a wszystko wybuchnie! Przybywajcie jeździć!)
Szczególnie ciepło ściskam moją trójkę - Alę Maję i Zuzannę, których świąteczne zdjęcie stoi u mnie na biurku, pozdrawiam moją ekipę niedzielną- Natalkę, Olgę i Olę, które ostatnio nie miały szczęścia do jazdy ale mam nadzieję, że niebawem się spotkamy przy koniach- dziękuję za Waszą pomoc przy obrządkach.Odświętnie całuję moje wspaniałe stajenne sparing partnerki Olgierdę i Basię, mam nadzieję, że nic nie zakłóci harmonii taczek, wiader,wideł i treningów jaka do tej pory szczęśliwie nam dopisywała, że nadal będziemy się tak doskonale dogadywać. Pozdrawiam Tomasza (pana trenera, trener rodzi:-) a także naszego kumpla Dobrą Radę (czekamy na dawkę świątecznego cynizmu), wiecznie wesołą ekipę z sąsiedniej stajni, moich wspaniałych gości wakacyjnych i tych powakacyjnych, niech nas wspomną w swoich dalekich domach przy świątecznym karpiu, chłopaków z Grazym (kocham Was), dzieciaki od Ewy B. i samą Ewę, Marteczkę i jej rodziców, Olę młodszą, Monet naszą drogą i dzielną, która kiedyś jeszcze przyjedzie do nas swoim matizem, Aszkę za która trochę już tęsknimy i wszystkich przyjaciół stajni w Borsukach.
Kochani, niech Wam się wiedzie.

piątek, 18 grudnia 2009

Nadejście zimy uczyniło nasze życie w Borsukach nieco bardziej upierdliwym. Poranne obrządki wydłużyły się o kolejną godzinę z powodu zamarzającej wody. W stajni kran nie odmarznie pewnie aż do marca a w ogrodzie co rano dokonywać należy indiańskich rytuałów w celu zdobycia tych kilku wiader. Wiadra te trzeba potem nieść, co jest o tyle komiczne, że ślisko i bywa, że się nie doniesie. W stajni zamarza zresztą wszystko, woda w wiadrach, witaminy w butelkach, które służyć mogą teraz jedynie do obrony koniecznej- chwała hipovitowi w proszku.
Bardzo tęsknię za jazdą ale niestety przy minus 13-tu (w Borsukach zawsze jest odrobinę zimniej niż w mieście- uprzedzam komentarz Madralinszkiej) przy poziomo padającym śniegu w rękawiczkach, które nigdy nie są dość ciepłe- dla mnie bez sensu. Spod oka popatruję też na eleganckie gumowce przez które już nabawiłam się odmrożeń- czemu do cholery nie kupiłam termobutów? Marchew przestała gnić a zamieniła się w kamyczki- prawdziwe wyzwanie dla koni, memlają ją całymi godinami.
Dziś po obrządku usiłowałam zachęcić towarzystwo do jakiś zabaw na śniegu ale towarzystwo popukało się w głowę, zbiło w kupę i ani myślało ruszyć się od wczorajszej kupki siana. A co za zgoda przy tej kupce, co za harmonia! Jednak przy takiej pogodzie żarcie jest najważniejsze. Asterka przestała tak usilnie wędrować odkąd dałam jej dodatkową porcję owsa rano, Efendi wywędrował kilka dni temu ale tylko po to żeby zaklepać sobie pierwszeństwo przy wchodzeniu do stajni. Kiedy przyjechałam od razu wyłonił się z mroku z miną skruszoną i stanął pod drzwiami.
- mogęmogęmogę?
Lazar pomimo, że lubi dobrze zjeść nie wydaje się jakoś nadmiernie pobudzony. Pilnuje swojego małego stadka, nie awanturuje się przy misce i ogólnie zachowuje się dosyć spolegliwie. Cezarek przebudził się nieco, chyba już się na mnie nie gniewa bo przecież teraz nie jeżdżę wcale więc nie może się czuć zaniedbywany względem innych.
Prawda jest taka: nie da się wytrzymać. Taka pogoda ma być do poniedziałku (pogoda onet), potem ma być trochę lepiej a od czwartku dobrze bo koło zera stopni. Myślę więc, że nikt nie będzie mi miał za złe, jeśli powiem: w ten weekend chyba nie pojeździmy. Na szczęście mamy jeszcze przerwę świąteczną.

ps.to nie ja ukradłam napis z bramy muzeum w Oświęcimiu, mam własny- lepszy:
"praca kowboja nigdy się nie kończy"

niedziela, 13 grudnia 2009

Starość nie radość.


I tak moi mili: po powrocie z wyjazdu, który wcale nie był urlopem złapałam się nieco za głowę. Sytuacja wygląda tak, że jedno ogrodzenie leży smętnie na ziemi, drugie jest w trakcie forsowania przez Asterkę, która po uwięzieniu na placu ujeżdżeniowym decyduje się złamać żerdź i dokonując kolejnych zniszczeń uwalnia się mimo wszystko. Światła na strychu nie ma nadal, nie zamyka się też boks Asterki, która w dowolnie wybranym momencie może wybrać wolność. Koniki mają się świetnie czyli wyskakują z portek. Lazar goni Efendiego, który brykając radośnie ucieka w podskokach, Cezar w przerwach szaleństw z nudów doi butelkę. Drzwi na obornik jak również sam obornik w boksach moich koni powoduje atak mojej chisterii. I tak spędzam pół dnia przy widłach przeklinając i pocąc się na zdrowie jak to po każdym powrocie z wyjątkiem ostatniego z Warszawy kiedy Ola miała jeszcze czas mnie zastępować. Teraz jednak Ola ma naukę a ja dla odmiany mam 32 lata- powiedziałam to?
Powiedziałam. Mało tego, powiem więcej: starość nie radość śmierć nie wesele a ja nie mam już siły i chcę stajennego. Za pieniądze. Jeżeli więc znacie kogoś kto koni się nie boi, wymienić deskę potrafi, posługuje się młotkiem i łopatą jak również taczką w stopniu wystarczającym i potrzebuje dorobić to dawajcie go. Obecność kogoś takiego spowoduje zapewne konieczność przyjęcia na pensjonat kolejnego konia a co za tym idzie zlikwidowanie naszej klubokawiarni ale spowoduje też pojawienie się czegoś tak egzotycznego i niezwykłego jak czas. Czas dla Was, czas dla koni w tym równiez dla Grubego a to uczyni naszą stajnię lepszą a nas mniej zestresowanymi. Ucieszy się też zapewne moja szefowa i szefowa Basi bo wreszcie przestaniemy się spóźniać do pracy.

piątek, 4 grudnia 2009

Niusy


No i czas się znalazł. Wróciłam do treningów i muszę przyznać, że znalazłam sposób dzięki któremu znów pojawiła się nadzieja na to, że moje starania nie pójdą na marne. Ten sposób sprawił, ze stała się rzecz najważniejsza. Mój koń zechciał ze mną współpracować, ja z kolei powstrzymałam swoje ambicje i zaczęłam raz jeszcze od samego początku i bardzo powoli. Sposób, nie powiem jaki, przez wielu z Was pewnie zostałby uznany za niepedagogiczny i nieco szalony ale ponieważ mój urodziwy przyjaciel nie mieści się w żadnym podręczniku i to nie tylko z racji gabarytów, nie mieści się nawet w moim ulubionym podręczniku, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, musiałam uciec się do podstępu. Oczywiście treningi w siodle zawsze poprzedza króciutkie lonżowanie z przejściami na komendy głosowe- takie przypomnienie zazwyczaj ułatwia sprawę a i bez tego mam konia może nie ustawionego na pomocach, może nie o perfekcyjnym ruchu ale mam konia, który stara się rozumieć co do niego mówią, chce pracować pod siodłem, reaguje na sygnał łydką, konia, który słucha. Napady złości są więc coraz rzadsze ku mojej ogromnej radości i co: czasami wystarczy tak niewiele, jeden dobry pomysł i proszę: mówisz i masz.
Poza tymi sprawami to pilnie szukamy z Olką nowego partnera dla Cezara. Cezar czuje się bardzo źle, jest posępny i rozgoryczony bo każda z nas zajęta jest trenowaniem innego wierzchowca. Jeżeli jest więc ktoś kto wie jak się jeździ konno, nie ma własnego konia, miałby ochotę, zacięcie, czas ze dwa trzy razy w tygodniu, to zapraszamy go do wspólnoty i obiecujemy ciepło go przyjąć.
Efendi natomiast zakochał się w naszej małej Sambie, włazi jej do boksu, częstuje się z jej talerza i wcale nie zważa na to, że dama nie jest tym zachwycona. Stwierdziłam nawet ostatnio, że oboje się mieszczą w malutkim boksie Astry przy czym Efendi składa się na dwie lub trzy części żeby było więcej miejsca. Mamy więc w Borsukach wielką kochającą się rodzinę w skład której wchodzi większość z odwiedzających ten blog i pomimo chłodu i gruntowych przymrozków, pomimo, że rozwalają nam się drzwi od obornika, nie mamy światła na strychu a myszy rąbią nas jak Popiela, ciepła atmosfera lichej stajenki sprawia że chce się żyć.