środa, 28 maja 2008

Wielka Pardubicka?


Od razu poczułam się jak klacz wyścigowa niepokojąca się w boksie startowym. Zaczęłam łomotać kopytami i rżeć potępieńczo. Teraz dopiero obleciał mnie strach czy aby na pewno robie to co powinnam i nie ładuję się w kolejne kłopoty. Rozpytałam wśród znajomych i część z nich uważa że mi się nie uda. Ja sama z resztą jestem zdania że nie minie pół roku a śmierć głodowa zajrzy do mnie pukając uprzejmie do drzwi stajni. Ale teraz już za późno, trzeba dokończyć dzieła.
Rozpoczyna się więc biuralizm i zwykłe kłopoty wynikające z nieuprzejmości różnych urzędników. Na przykład poświadczenie z banku o posiadaniu konta osobistego muszę ściągać aż z Rzeszowa z banku macierzystego, bo w naszym banku w Ostródzie to przecież zbyt trudne, żeby przedzwonić, przefaksować, a sam wyciąg z konta nie wystarcza w Urzędzie Pracy.
To dopiero pierwszy etap a już utknęłam.
Najbardziej przeraża mnie wbrew pozorom wydawanie tej całej kasy i robienie reklam. W tych biurach to pytają człowieka np" co by pani chciała"- a ja nie wiem co bym chciała i jak bym chciała, czy ja muszę mieć projekt w głowie. Ja na nich liczę, że mi doradzą czy coś, ale na próżno. "Jak pani nie wie, to kto ma wiedzieć?"- może ten co bierze za to pieniądze?
Boję się reklamy, skarbówki, biedy, podniesienia czynszu, śmierci i podatków a tym czasem w Małej Rusi łąkę powlekła pierzynka dmuchawców i jakby nigdy nic otula koniom stopy w chłodne wiosenne poranki.



niedziela, 11 maja 2008

Don Chezare tańczy...


...bo jak się kogoś kocha....






...i przypadkiem jest to ktoś w rozmiarze XXL


to trzeba z tym kimś często tańczyć a wtedy ten kochany ktoś...

...robi się lekki jak piórko...

....zwinny jak motylek...


i wiotki jak łabędź przez co nie przypomina ten ktoś już wcale...

...grubego Cygana, którym przez całe życie był.
I tak to miłość czyni swoje cuda...

....i góry porusza.

środa, 7 maja 2008

nie-moja paranoja

Kto na własne oczy nie zobaczył i na własnych czterech nie doświadczył, ten z pewnością nie uwierzy w to co powiem. Nie mam już paranoi urzędowej bo dotarło do mnie, że bynajmniej nie ja tu jestem głupia.

Otóż od lutego opłacam pensjonat dla Astry i ponoszę koszty związane z jej egzystencją w moim świecie a pieniędzy na hipoterapię jak nie było tak nie ma. W funduszu pracy, z którego dotacja ma pochodzić kończą się pieniądze co zrodziło konieczność wypłaszania wnioskodawców przy pomocy strachów przeróżnych. Powstało pewnie mnóstwo firm budowlanych i sklepów z ciuchami a tu nagle pojawia się entuzjastka, która chce dzieciaki na koniku wozić- szok w kuluarach!
Zażądano ode mnie oświadczeń od klientów, że będą chodzili na hipoterapię.
Nie wiem jak można wymagać od kogokolwiek oświadczenia, że będzie brał udział w czymś co jeszcze jest w sferze planów. Interesuje mnie ponad to czy gdybym otwierała budkę z lodami, też takie oświadczenia musiałabym dostarczyć. No i jak ja wyglądam zaczynając rozmowy z klientami od podsuwania im cyrografów- chyba przypominam bardziej nawiedzonego guru niż panią magister z doświadczeniem zawodowym.
Zapytałam dlaczego?
Odpowiedziano mi, ze komisja chce mieć pewność, że będę miała pracę i że się utrzymam.
Samo z siebie nasuwa się pytanie co szanowną komisję obchodzi moja przyszłość skoro notarialnie poświadczam, że pieniądze zwrócę w razie niepowodzenia. Sama z resztą nie wiem czym ta hipoterapia dla mnie się skończy i nie przeczę, że się obawiam fiaska całego przedsięwzięcia jak pewnie każdy, kto dopiero zaczyna w biznesie. Ale chcę i zrobię wszystko, żeby dzieci miały hipoterapię a ja chleb i coś do chleba.
Poinformowano mnie ponad to, że nie ma zbyt wielkiej szansy na to bym dostała pieniądze na zakup Astry, której właściciel też już trzeci miesiąc czeka na podpisanie umowy.
Pytam dlaczego.
Bo ktoś kiedyś kupił konia za pieniądze funduszu i koń zdechł.
I abarot nasuwa się pytanie co szanowną komisję obchodzi czy mój koń zdechnie czy żył będzie skoro ja notarialnie poświadczam, że w razie niepowodzenia zwrócę pieniądze. Najwyżej będę musiała kupić nowego konia, jaki oni mają z tym problem?
I tak w nieskończoność. Dostarczyłam im zaświadczenia, udzieliłam wyjaśnień a na koniec pewnie i tak nic mi nie dadzą. Taki los. Może przynajmniej Astra szczęśliwie urodzi bliźnięta i koszty mi się zwrócą.

Z mojego ogródka


No i mamy maj. Niewiele ma on wspólnego z hipoterapią ale o tym w następnym poście.
Za nami pierwsze majowe rozgrywki, cross w Źrebaczówce.
Lazar zajął zaszczytne trzecie miejsce wraz ze startującą na nim Asią. Przy okazji zawodów i treningów przed zawodami Lazar pokazał też swoje najwyższe loty, oznacza to, że był po prostu niemożliwy i robił z siebie i z nas wariata przy każdej okazji. Można mu to jednak wybaczyć, zakochał się chłopak. A właściwie to zakochany był już wcześniej a teraz na wiosnę uczucie znów nabrało rumieńców.
Nasz Majowy Grajek szczęśliwie trafił do Asi w dzierżawę, nie muszę więc ani go utrzymywać ani sama na nim jeździć co jest mi nawet bardzo na rękę. Za sobą mam już te czasy kiedy liczne upadki z konia wcale mnie nie bolały a nasz Majowy Grajek po majowemu się nam rozkręcił. Cieszy mnie jednak niezmiernie fakt, że Lazar zostaje z nami, i że zostaje Asia- kto by ich nie kochał!


Ja natomiast znalazłam wspólną płaszczyznę z Cezarem. Ku zdziwieniu czytających oznajmiam, że ta płaszczyzna to nie leżenie płasko w trawie. Okazało się, że przy odrobinie czułości i maksimum wysiłku z mojej strony Cezar wspaniale się spisuje. Chcę go przygotować na nasze małe ujeżdżenie w lipcu. Nie mogę uwierzyć w to jak ten pozornie gruby i niezgrabny koń świetnie się rozwija, jak błyskawicznie się uczy i ile ma w sobie wdzięku- kiedy chce. Z tym chceniem to bywa rozmaicie ale jak jest chcenie to połowa sukcesu w kieszeni (razem z miętówkami dla konia).

Nasza rusałka Astra stała się nieco niewyraźna. Jest na coś uczulona więc kaszle i smarka jak stado wielbłądów. W dodatku strasznie urósł jej brzuch. Wiem, wiem, w ciąży to raczej typowe ale coś mi mówi, ze to rozwiązanie to nie będzie na lipiec tylko zaraz. Obawiam się też ataku bliźniąt, powinnam więc jak najszybciej wezwać jakiegoś ginekologa, żeby mnie na ten nadmiar szczęścia przygotował, no i trzeba coś zrobić z tym kaszlem. Na koniec wszystko wskazuje na to, że ja oszaleję, wtedy niech ktoś wezwie specjalistę.