poniedziałek, 30 czerwca 2008

Kalina za Astrę


To jest Kalina. Będzie zastępowała Astrę na czas jej porodu i urlopu wychowawczego czyli coś około miesiąca.
Kalina to prawdziwa dama, nie złości się i nigdy nie zachowuje obraźliwie i niegodnie czego nie da się powiedzieć o Astrze czy chociażby o mnie.
Bardzo dobry koń. Polecam.

Jakoś smutniej...

Jakoś posępnie się zrobiło na froncie robót i nie ukrywam, że dopatruję się w tym swojej winy. Presja, którą wywiera na mnie niedługa konieczność rozliczenia się z przyznanych mi płatności sprawia, ze dla samej siebie stałam się nieznośnym towarzystwem.
Zawsze byłam nerwusem a totalny brak odporności na stresujące sytuacje wpędzał mnie w kłopoty. Zrobiłam się więc nieco nadpobudliwa i tak sobie dla kaprysu wsadziłam kilka szpilek i ze dwa palce między drzwi. Nie usprawiedliwia mnie fakt, ze zrobiłam to z rozpędu i prawie nieświadomie a teraz robię co mogę żeby to naprawić, stało się. Przyjaciele zaczęli mnie unikać, niektórzy ze strachu przed moimi wybuchami, inni po prostu poczuli się urażeni tym co wyrwało się z mojego nieokrzesanego otworu gębowego, ot co. Jeżeli to ma być ceną mojego sukcesu (którego nie widać nawet za widnokręgiem) to ja się na to nie godzę!
Szkoda, że jestem zbyt uparta, żeby powiedzieć moim przyjaciołom, że zachowałam się tak nie przeciwko nim, chciałam się tylko wyżalić, wygadać, wykrzyczeć i żeby ktoś powiedział, że rozumie...nie zrozumieli. Paradoksalnie zawsze ranimy tych, na których nam zależy. Pewnie dla nich to żadne pocieszenie i mają w głębokim nosie to, że zraniliśmy ich, bo ich kochamy.
Do duszy z takim kochaniem- podpisuję się obiema rękami.

sobota, 21 czerwca 2008

Będzie dobrze


Z Grazymami czy bez trzeba przecież żyć dalej. Niestety pomimo moich licznych starań, kombinacji i odwoływań w Grazymach sprawy pozostały bez zmian. Dostali już nowego konia do hipoterapii, niestety hipoterapeuty na razie mieć nie będą. Można było wprawdzie załatwić sprawę przez różne fundusze i fundacje z których pomocy korzystają chłopcy z Grazym, jednakże w swoich rozmowach z szefem placówki przez cały czas wyczuwałam jakiś delikatny opór. Cóż, nie zmuszę ich przecież do korzystania z moich usług tym bardziej jeśli miałoby to się odbywać nie do końca legalnie. tylko chłopaków szkoda, bo obcięto im renty i oprócz hipoterapii odpadnie im również basen, wiele wyjazdów i występów, bo po prostu nie będzie na to pieniędzy. co więc będą robić chłopcy z Grazym? Czy tak przyjazna i otwarta placówka stanie się teraz więzieniem?
Tak czy inaczej, musiałam zająć się swoimi sprawami. Okazało się, że wydanie tych pieniędzy, które dostałam na rozruch działalności w tak krótkim czasie nie jest wcale proste. Zaczęłam od spraw najbardziej skomplikowanych, czyli od reklamy. mam już pieczątkę i wizytówki, zamówiłam też plakaty. Nie wiem czy zdążę je rozlepić przed końcem czerwca, zanim skończy się rok w warsztatach terapii zajęciowej-jeśli nie, połowa potencjalnych klientów plakatu nie zobaczy. W planie mam jeszcze folder i ulotki, te ostatnie we własnym zakresie. Zamówiłam też banner i tabliczki wskazujące drogę do Rusi. Porobiliśmy przy tej okazji kilka fajnych zdjęć, które przydadzą się do strony www. Zakupiłam trochę sprzętu dla Astry i na wszelki wypadek na większego konia. Astra jest już w ostatnim miesiącu i pewnie na czas porodu i jakiś czas po trzeba będzie do Rusi przywieść Kalinę na zastępstwo. Przyszło mi też do głowy, że w sumie obecność drugiego, większego konia może się nam opłacić. przecież nigdy nie wiadomo kto przyjdzie na zajęcia:duży czy mały?
Niemało w tym wszystkim pośpiechu i nerwów, bo przecież obok tego wszystkiego jest jeszcze normalne życie, sianokosy, konie, dom...uporczywe drżenie kciuka lewej dłoni sygnalizuje mi kilka razy dziennie, ze system jest przeciążony. Ale zaczęłam się cieszyć, zaczęłam wierzyć, że się uda i pomimo tego, że od kilku dni nie mogę spotkać mojego gospodarza i powiedzieć mu by wstawił drzwi do siodlarni bo sprzęt w domu zalega na połowie podłogi, pomimo tego wierzę...
Nie udałoby mi się nie zwariować, z całą pewnością przy mojej nadwrażliwości na wszelkiego typu ryzyko postradałabym zmysły gdyby nie pomoc i wsparcie mojej nieoficjalnej wspólniczki Hanki, która czasami oddaje mi swoich klientów, używa swoich znajomości by mi ulżyć w cierpieniach i wszędzie ze mną jeździ. Na dodatek wierzy we mnie albo udaje, że wierzy tak doskonale, że ja wierzę, że ona wierzy- a to dla mnie bardzo wiele.
No i jest Aga, której podarowałam wirtualne kwiaty, a która dokłada wszelkich starań by mnie wypromować i podrzuciła mi kilka na prawdę genialnych pomysłów (jak ten z zajęciami ruchowymi na koniu dla małych dzieci). Chociaż myślę, że Aga nie do końca wierzy w to, ze ta dziurawa łajba daleko popłynie to i tak order uśmiechu za robienie dobrej miny do ryzykownych zagrywek koleżanki Dominiki.

No i są kochane dzieciaki, które widać na zdjęciach: Martynka, Natalka i Czarek i moja durna gruba kobyła z humorami, która mnie kocha całym swym grubym, durnym serduszkiem.
Jeden sukces mam za sobą: udało mi się nie stracić głowy, głowa ma się dobrze i pierwszy raz od bardzo dawna głowa myśli i tworzy. To fajne uczucie. Dziękuję.

niedziela, 8 czerwca 2008

Śmierć i Podatki


W skarbówce przeżyłam chwile grozy. Z resztą człowiek już zmęczony tymi urzędami i nie myśli logicznie. Otóż oświadczono mi, że nip mogę sobie załatwiać w rodzinnym Rzeszowie a nie tutaj. Uwaga! Cztery dni do końca terminu a oni mnie wysyłają do Rzeszowa! Odeszłam więc od zmysłów a potem wróciłam stanowczym głosem nakazując sobie spokój. Oczywiście okazało się, że ten nip o który chodzi mogę wypełnić na miejscu bo to tylko zgłoszenie aktualizacji. Następny schodek pojawił się przy sprawach lokalowych. Kazali przedłożyć akt własności lokalu i umowę z właścicielami. Cały wieczór szukałam z teściami aktów i próbowałam nakłonić ich by usiedzieli chwilę na miejscu bo do spisania umowy potrzebne mi ich nipy, pesele i inne bzdury. Teść zgubił swój dowód- akurat w porę - więc numer jego dowodu jest zmyślony- i co wy na to?
W skarbowym wszystko przeszło. Cóż, skoro moja bliska koleżanka prowadząca duży i rzucający się w oczy biznes od roku nie rozlicza się ze skarbowym i popaliła przypadkiem faktury w piecu...i nic. Co za chory naród.
Ale to jeszcze nie koniec. Ze skarbówki poszłam do zusu załatwić ostatnią już pieczęć. Przy okazji dowiedziałam się, że jeżeli mam zamiar płacić zniżkowy zus to- uwaga, trąby, bębny, werble...
nie wolno mi świadczyć usług dla Grazym.
Wiedziałam oczywiście, że jest przepis zabraniający świadczenia usług byłemu pracodawcy ale myślałam, że dotyczy to ostatniego, który nas zatrudniał a nie wszystkich od prawieków!!!
I co teraz??? Straciłam najmocniejszego klienta, Grazymy straciły mnie jako terapeutę, chłopcy przestaną jeździć konno a ja pójdę z torbami. Już poszłam.
Jak teraz odzyskam należność za trzy miesiące pracy, które odbębniłam na czarno będąc bezrobotną? Ratunku!

poniedziałek, 2 czerwca 2008

Kwiaty dla Agi


Jeśli ktoś się zastanawia co właściwie robią tutaj te drogocenne orchidee pośród końskich ogonów i moich próżnych narzekań to oto wyjaśnienie:

Kwiaty są specjalnie dla Agnieszki, która nie dość, że na szczęście jest moją koleżanką to jeszcze w dodatku od wczoraj jest narzeczoną szczęśliwego Artura.

tak więc życzę im obojgu samych szczęśliwych chwil, opadów w czasie suszy, pogody ducha, zwyżki na giełdzie, dorodnych aktywów, rozwoju ekonomicznego, zdrowych koni w dużej liczbie, zdrowych narządów wewnętrznych i zdrowej atmosfery, podgrzewanej deski klozetowej, szybkiego internetu, pieczarek w ogródku, Hummera H3, autografu Monty Robertsa, pozytywnej energii i samych czterolistnych koniczynek na wieeeelkich zielonych pastwiskach.

Siebie przeskoczyć...


O radości! Dostałam pismo, że pomimo tego i tamtego (trzy linijki bełkotu) dotacja została przyznana właśnie mnie. Miło, że ktoś we mnie uwierzył podczas gdy nawet ja straciłam już całą werwę do działania. Zmęczona dwumiesięcznym czekaniem, nagle zaczęłam odkrywać, że na etacie nie było źle:
- bo ktoś za nas myślał,
-ktoś za nas ryzykował,
-ktoś nas okradał...
...fajnie było.
I właśnie gdy podjęłam decyzję, o odrzuceniu dotacji i wróceniu na jakiś spokojny etacik, trach! Dali!
Po tym jak dali, oznajmiono mi, że mam dwa tygodnie by załatwić formalności związane z założeniem firmy i aktem notarialnym. Notariusz w Ostródzie za akt taki życzy sobie 600zł i uwierzcie mi, nie jest to tak dziwne jak fakt, że 25km dalej w Olsztynku, ten sam akt kosztuje 165zł. Ruszyłam z kopyta niczym koń Cezar na leśnej drożynie i wygląda na to, że zmieszczę się w czasie chociaż początkowo się wydawało, że przyjdzie mi przeskoczyć samą siebie.
Kto wie, może tak jest ze wszystkim, co początkowo wydaje się bardzo trudne. Jak na razie szczęśliwie teoria się sprawdza i jakoś daję radę, mam nadzieję, że obejmie ona również tworzenie przeze mnie reklamy, bo tego najbardziej się boję.
Mam pierwszych klientów, ludzie pytają i przyglądają się, jest nieźle jak na początek, więc dobry humor znów mnie nie opuszcza bo oto tworzy się, proszę wycieczki, Wielka Hipoterapia!