poniedziałek, 30 czerwca 2008

Jakoś smutniej...

Jakoś posępnie się zrobiło na froncie robót i nie ukrywam, że dopatruję się w tym swojej winy. Presja, którą wywiera na mnie niedługa konieczność rozliczenia się z przyznanych mi płatności sprawia, ze dla samej siebie stałam się nieznośnym towarzystwem.
Zawsze byłam nerwusem a totalny brak odporności na stresujące sytuacje wpędzał mnie w kłopoty. Zrobiłam się więc nieco nadpobudliwa i tak sobie dla kaprysu wsadziłam kilka szpilek i ze dwa palce między drzwi. Nie usprawiedliwia mnie fakt, ze zrobiłam to z rozpędu i prawie nieświadomie a teraz robię co mogę żeby to naprawić, stało się. Przyjaciele zaczęli mnie unikać, niektórzy ze strachu przed moimi wybuchami, inni po prostu poczuli się urażeni tym co wyrwało się z mojego nieokrzesanego otworu gębowego, ot co. Jeżeli to ma być ceną mojego sukcesu (którego nie widać nawet za widnokręgiem) to ja się na to nie godzę!
Szkoda, że jestem zbyt uparta, żeby powiedzieć moim przyjaciołom, że zachowałam się tak nie przeciwko nim, chciałam się tylko wyżalić, wygadać, wykrzyczeć i żeby ktoś powiedział, że rozumie...nie zrozumieli. Paradoksalnie zawsze ranimy tych, na których nam zależy. Pewnie dla nich to żadne pocieszenie i mają w głębokim nosie to, że zraniliśmy ich, bo ich kochamy.
Do duszy z takim kochaniem- podpisuję się obiema rękami.

Brak komentarzy: