sobota, 21 czerwca 2008

Będzie dobrze


Z Grazymami czy bez trzeba przecież żyć dalej. Niestety pomimo moich licznych starań, kombinacji i odwoływań w Grazymach sprawy pozostały bez zmian. Dostali już nowego konia do hipoterapii, niestety hipoterapeuty na razie mieć nie będą. Można było wprawdzie załatwić sprawę przez różne fundusze i fundacje z których pomocy korzystają chłopcy z Grazym, jednakże w swoich rozmowach z szefem placówki przez cały czas wyczuwałam jakiś delikatny opór. Cóż, nie zmuszę ich przecież do korzystania z moich usług tym bardziej jeśli miałoby to się odbywać nie do końca legalnie. tylko chłopaków szkoda, bo obcięto im renty i oprócz hipoterapii odpadnie im również basen, wiele wyjazdów i występów, bo po prostu nie będzie na to pieniędzy. co więc będą robić chłopcy z Grazym? Czy tak przyjazna i otwarta placówka stanie się teraz więzieniem?
Tak czy inaczej, musiałam zająć się swoimi sprawami. Okazało się, że wydanie tych pieniędzy, które dostałam na rozruch działalności w tak krótkim czasie nie jest wcale proste. Zaczęłam od spraw najbardziej skomplikowanych, czyli od reklamy. mam już pieczątkę i wizytówki, zamówiłam też plakaty. Nie wiem czy zdążę je rozlepić przed końcem czerwca, zanim skończy się rok w warsztatach terapii zajęciowej-jeśli nie, połowa potencjalnych klientów plakatu nie zobaczy. W planie mam jeszcze folder i ulotki, te ostatnie we własnym zakresie. Zamówiłam też banner i tabliczki wskazujące drogę do Rusi. Porobiliśmy przy tej okazji kilka fajnych zdjęć, które przydadzą się do strony www. Zakupiłam trochę sprzętu dla Astry i na wszelki wypadek na większego konia. Astra jest już w ostatnim miesiącu i pewnie na czas porodu i jakiś czas po trzeba będzie do Rusi przywieść Kalinę na zastępstwo. Przyszło mi też do głowy, że w sumie obecność drugiego, większego konia może się nam opłacić. przecież nigdy nie wiadomo kto przyjdzie na zajęcia:duży czy mały?
Niemało w tym wszystkim pośpiechu i nerwów, bo przecież obok tego wszystkiego jest jeszcze normalne życie, sianokosy, konie, dom...uporczywe drżenie kciuka lewej dłoni sygnalizuje mi kilka razy dziennie, ze system jest przeciążony. Ale zaczęłam się cieszyć, zaczęłam wierzyć, że się uda i pomimo tego, że od kilku dni nie mogę spotkać mojego gospodarza i powiedzieć mu by wstawił drzwi do siodlarni bo sprzęt w domu zalega na połowie podłogi, pomimo tego wierzę...
Nie udałoby mi się nie zwariować, z całą pewnością przy mojej nadwrażliwości na wszelkiego typu ryzyko postradałabym zmysły gdyby nie pomoc i wsparcie mojej nieoficjalnej wspólniczki Hanki, która czasami oddaje mi swoich klientów, używa swoich znajomości by mi ulżyć w cierpieniach i wszędzie ze mną jeździ. Na dodatek wierzy we mnie albo udaje, że wierzy tak doskonale, że ja wierzę, że ona wierzy- a to dla mnie bardzo wiele.
No i jest Aga, której podarowałam wirtualne kwiaty, a która dokłada wszelkich starań by mnie wypromować i podrzuciła mi kilka na prawdę genialnych pomysłów (jak ten z zajęciami ruchowymi na koniu dla małych dzieci). Chociaż myślę, że Aga nie do końca wierzy w to, ze ta dziurawa łajba daleko popłynie to i tak order uśmiechu za robienie dobrej miny do ryzykownych zagrywek koleżanki Dominiki.

No i są kochane dzieciaki, które widać na zdjęciach: Martynka, Natalka i Czarek i moja durna gruba kobyła z humorami, która mnie kocha całym swym grubym, durnym serduszkiem.
Jeden sukces mam za sobą: udało mi się nie stracić głowy, głowa ma się dobrze i pierwszy raz od bardzo dawna głowa myśli i tworzy. To fajne uczucie. Dziękuję.

Brak komentarzy: