wtorek, 23 lutego 2010

Pantha Rei



Wszystko płynie jakby udzielając pokrętnej odpowiedzi na moje wcześniejsze modlitwy. Woda jest wszędzie: na podwórku, na pastwiskach, na drodze a nawet na dachu, tylko nie ma jej w kranie, o ironio! Koniki zamienią się więc niebawem w koniki morskie i wyrosną im przy tej okazji gustowne płetwy grzbietowe radykalnie utrudniając prawidłowy dosiad. Zabawne wydaje się to, że podczas całej tej ostrej zimy odbywały się u mnie treningi i jednak zawsze ktoś się po placu lub po lesie kręcił. Teraz gdy zrobiło się nareszcie cieplej i nadeszła chyba upragniona wiosna to mamy lód pod śniegiem, jeździć się może i da ale uzyskanie dobrego ruchu jest w tych warunkach wykluczone. Lepiej odpuścić, przeczekać. Aż strach pomyśleć że gdy zrobi się już całkiem ciepło trzeba będzie dokupić taśm, dorobić słupków, nabyć baterię do pastucha bo tamta nie wytrzymała mrozów i koniecznie dosiać trawy. Takie niemiłe podsumowanie martwego sezonu.
Tym czasem Lazar przeżywa załamanie nerwowe jak zwykle na przełomie pór roku. Na dwór wychodzić nie chce bo przecież jeść można również w boksie więc po co on ma iść przez lód i wodę na pastwisko gdzie jest dokładnie to samo do jedzenia. Kiedy już uda mi się nakłonić go do wyjścia trzyma się mojej spódnicy i nie daje sobie wytłumaczyć, że powinien udać się na wybieg tak jak zawsze. Cezar natomiast się rozdziawia! Nie wiem czy czyni to żartobliwie czy w celu wzbudzenia grozy, fakt pozostaje faktem. Otwiera paszczę bardzo szeroko tuż przed moim nosem ukazując mi imponującą żuchwę i wielki jęzor i tak stoi. Może boli go trzonowy i chciałby żebym go zabrała do naszej ulubionej dentystki do Miłomłyna a ja taka niedomyślna jestem. Jedynie Asterka nie przejawia oznak obłędu być może dlatego, że ona zawsze zachowuje się w sposób osobliwy. Popatruję z niepokojem na jej brzuch, który nie powiększył swojej objętości od ponad dwóch miesięcy. A jeśli on udaje? Jeśli napchała tam poduszek i bezkarnie się obżera? Trzeba było to jeszcze raz sprawdzić. Niespodzianki nie zawsze są fajne.
Skoro jesteśmy przy niemiłych niespodziankach, opuszczającą nas ku chwale ojczyzny zimę śmiało można zaliczyć do upiornej ciszy w interesie w wyniku której stajnia w Borsukach mocno podupadła. Z przykrością więc zawiadamiam, że będzie drożej. Być może będzie też lepiej i weselej ale to już zależy od nas wszystkich. Plan letniego obozu "Pod Borsuczą Jabłonią" już powoli dojrzewa w mojej głowie i mam nadzieję niedługo Wam go przekazać.

piątek, 12 lutego 2010

Pozdrawiam


Pozdrawiam Was kochani z mojego niezwykłego urlopu w wielkim mieście, gdzie czar mazurskiego jeziora (zwłaszcza o tej porze roku) kojarzy się ludziom wyłącznie z wakacyjną sielanką, baśniowym krajobrazem Shire'u z opowieści o hobbitach i w ogóle ( wcale!!!) nie powoduje reumatyzmu. Nie wiedzą biedni ludkowie, że to ja jestem tutaj w siódmym niebie: od dwóch dni nie pracuję fizycznie i zażywam na przemian gorących kąpieli i poleżanek z kompem i kawą w łóżku, którego na domiar szczęścia nie muszę ścielić. Za doborowe towarzystwo mam bowiem podobnego do szeroko uśmiechniętej świni psa rasy amstaff, któremu moje rozbabranie jakby wcale nie przeszkadza. Dzięki łóżku, ciepłej wodzie i okładom z psa dusza wraca do równowagi, bark przestaje skrzypieć i trzeszczeć, świat nareszcie zaczął zwalniać i cholerna piosenka o purpurowym zegarmistrzu już mnie nie prześladuje.

piątek, 5 lutego 2010

U nas w Odlotowie



Na drodze do Borsuk spotykam wracającą z obrządku Justynę.
Świetnie- myślę- od razu zawiadomię ją o ustanowionym przez nas wczoraj pierwszym borsuczym święcie ruchomym- święcie odmarzniętego kranu w pierwszą sobotę po odmarznięciu tegoż czyli właściwie ### wie kiedy. Justynie wizja odmarzniętego kranu poprawiła nastrój, (chociaż nikt przecież na serio nie wierzy, że to się kiedyś stanie), nie zapomniała mi jednakowoż wspomnieć o ostatnich występach naszego Cezara.
"Cezar mnie nie lubi"- zauważyła taktownie po czym opowiedziała mi kilka mrożących krew w żyłach historyjek o napaściach, podgryzaniu i ogólnej moleście. Cezar wyraźnie zaczął gustować w młodych dziewczętach- i mówię tu niestety o gustach czysto kulinarnych. Justynie na ten przykład usiłuje odrąbać schab ilekroć ta odwróci się do niego tyłem. No fakt, fakt, wolnoć dupce w swej chałupce ale żeby zaraz zęby. Postanowiłam sama sprawdzić. Nie jestem wprawdzie młodą dziewicą (niestety) ale na wszelki wypadek wzięłam ze sobą odpowiedni kołek. Konia zaprosiłam do płota, uwiązałam i jakby nigdy nic zabrałam się za pielęgnację baramboli z rodzynami czyli orkę na bezkresnym ugorze. Problem kłów nie wystąpił. Nie wystąpił również przy siodłaniu i kiełznaniu dochodzę więc do następujących wniosków:
- Cezar tęskni za Zalesią i Justyna mu ją przypomina.
- Cezar zdecydowanie gustuje w schabach chudych i młodych (zdrajca)
- znudzony Cezar gorszy jest od zamarzniętego kranu.
Na padoku oczywiście koń niczym nie zdradzał swojego nie tak znów dawnego mistrzostwa, złościł się powarkiwał, na komendy reagował na wspak, podskakiwał a raz nawet uniósł przód bo zachciało mu się schabów ze spacerującego opodal kota Lucjana. Ostatecznie jednak porozumienie zostało osiągnięte pochlebstwem, przekupstwem i batem (mówcie co chcecie bat na krnąbrnym tyłku czyni czasem cuda) i nawet leniwy czterotakt, którym koń popisywał się od pewnego czasu zamienił się w końcu w przyzwoity galop.
A jednak mięśnie zanikły, kondycja spadła, morale zdechło na amen i nasz dzielny siłacz zamienił się na powrót w wioskowego dryblasa (nie wolno mówić na konia "głuptas"), który potyka się o własne nogi by w następnej chwili popędzić przed siebie ni stąd ni zowąd radośnie brykając. Zima, tajga noc a raczej powinnam powiedzieć "nic".
Szkoda.
Tym czasem chory z zazdrości Lazar położył się w zaspie i uparcie tam leżał łypiąc na nas złym okiem. Wczoraj wyjechaliśmy kawałek całkiem sami do lasu i nic nas tam nie zjadło!!!
Cezar został w domu więc cóż by miało nas zjeść?
Zapytacie co u Asterki? A Asterka jak zwykle głównie woła jeść przecież.