piątek, 27 listopada 2009

Dla Olki


Ach jak zrobiło się mrocznie!
Olka kończy osiemnaście lat i kochani, od wczoraj wszystko już jej wolno (tak jakby kiedykolwiek przejmowała się tym czego nie wolno:-)), od wczoraj Olka nie tylko stała się panią Olgą (nie zaprzeczaj!), odpowiedzialną i kompetentną właścicielką rozmownego siwka, w pełni świadomą uwodzicielką i łamaczką serc męskich lecz zapewne pozostała wizjonerką i marzycielką, którą będzie już zawsze.
Dlaczego daję jej zielony kwiat, w ulubionym przeze mnie odcieniu szalonej zieleni ? Ona już dobrze wie.
Łączą nas wspólne końskie przygody, wspólne marzenia i co najmniej jedno wspólne osiągnięcie ale łączy nas też pewna tajemnica (pewnie nie jedna, prawda siostro, ale nie wszyscy muszą wiedzieć, że lubimy noc :-[
Z tej właśnie przyczyny oraz z wielu innych, z których na pierwszy plan wysuwa się to, że po prostu tak wypada - he he- chciałabym życzyć mojej pogodnej, szalonej, pięknej młodszej koleżance, żeby jej życie było z gruntu fascynujące, żeby mogła zobaczyć wszystko co jest warte zobaczenia i doświadczyć wszystkiego co da jej spełnienie. Życzę też wielu sukcesów w uprawianej przez nas obie dyscyplinie i żeby Twoja kariera nie skończyła się jedynie na służbie koniom i trzech parach szykownych gumofilców. W życiu prywatnym natomiast życzę miłości- nie jednej a wielu, całego mnóstwa i żeby Twoja kariera nie skończyła się na czterech kolorach rękawic do zmywania naczyń.
Być może życzenia te nie są zbyt wymyślne, obiecuję postarać się lepiej jak skończysz lat 80 ( a potem 180, co to dla nas) ale wierni czytacze tego bloga na pewno dorzucą coś od siebie.
No to dawajcie dla Olki....

środa, 25 listopada 2009

Młynek Kawowy

Kiedy byłam mała, w mojej kuchni stał porcelanowy młynek do kawy ozdobiony misternymi grafikami z czterech stron. Nie pamiętam czy były to cztery pory roku, czy inna słynna czwórka, ten szczegół nie przetrwał próby czasu. Dziś wyobrażam sobie taki młynek a na nim rysunki przedstawiające Dominiki dzień powszedni. Nie byłby to ciekawy młynek: na jednej stronie Dominika pracowałaby w stajni, na drugiej w kwiaciarni, na trzeciej w sklepiku z marzeniami a czwarta ściana byłaby o jedną trzecią węższa od pozostałych i na niej Dominika by spała. Kiedy obróciłoby się korbką ten namalowany świat wirowałby w pędzie tak jak ma się to w rzeczywistości. Nie byłoby na tym młynku spotkań towarzyskich, nie byłoby jazdy konnej ani zakupów ani nawet gotowania, które uwielbiam- na te luksusy nie pozwalam sobie już od dawna i gdyby chleb można było kupić na allegro to bym to robiła.
Żal mi tylko w tym wszystkim koni i zastanawiam się czy ta zima, która miała być naszym czasem dla siebie, naszą porą treningów i wzajemnej troski nie pogrąży nas w jakimś dzikim chaosie. Ponieważ nie mam dzieci, konie są mi wyjątkowo drogie a ja jestem dla nich kimś do kogo się tęskni. Mamy więc Lazara, który od dwóch tygodni nie pracował pod siodłem a w tych krótkich momentach kiedy jestem, jest tak zdesperowany, że liże mnie po twarzy jak pies, jest Cezariusz, który manifestuje niezadowolenie przy pomocy kończyny tylnej" obraziłem się, odejdź nie było cię tyle czasu to ja teraz nie wiem o co ci chodzi", Asterka startująca z końca pastwiska by runąć w moje ramiona i niemal wskoczyć mi na ręce.
Nie wiem jak na to wszystko zapatruje się Efendi i czy Ola ma może więcej czasu bo i z nią mój kontakt ograniczył się do krótkich telefonicznych raportów co wieczór ale myślę, że także Efendi z właściwą sobie grobową powagą i nosem tradycyjnie spuszczonym na kwintę zgniótłby młynek kawowy by uwolnić uwięzionego wewnątrz człowieka.

piątek, 20 listopada 2009

Efendiego grupa wsparcia.

Ten na zdjęciu to nie Efendi, nie tracimy jednak nadziei, że i nasz siwy rumak w końcu się rozrusza. Odkąd Ola odzyskała swoją miłość i Efendi zastąpił Kokainę, staliśmy się grupą wsparcia i centrum leczenie stanów depresyjnych w jednym. Efendi jest smutny (Olka też), teraz już tylko trochę ale kilka dni temu był tak smutny, że na sam jego widok człowiekowi chciało się płakać. Dziś Efendi chodzi już w stadzie a praca pod siodłem wyraźnie poprawia mu nastrój. Charakter tego rumaka przypomina mi nieco naturę Cezara, który łatwiej wchodzi w kontakt z człowiekiem niż z drugim koniem. Efendi to ewidentny pieszczoch i łasuch ponad to (obiecałam , że to napiszę więc uwaga) to wspaniały koń o pięknym ruchu, efektownych zawieszonych chodach i Olka bardzo go kocha. Tak ludzie i ludziska- miłość w Borsukach jak zwykle kwitnie zimą. Oczywiście wszyscy na wyprzódki starają się pocieszyć pięknego pana, docierają do nas niesamowite ilości informacji na temat sposobów na smutek jesienno- zimowy u kopytnych, mnie jednak się wydaje, że najlepszym lekarzem tutaj będzie czas. Musimy dać czas Efendiemu, żeby polubił gangstera Lazara, złośnicę Astrę i pieniacza Cezarego, żeby poczuł się u nas bezpieczny. Trzeba na nim jeździć i dużo się z nim bawić, żeby nie czuł się opuszczony. Odgrzebałyśmy więc z Olką pokryte kurzem i patyną zasoby wiedzy z pana Parellego i jego siedmiu zabaw i oni się we dwoje bawią a ja patrzę i wspominam jak to było kiedyś...Efendi na razie jest uprzejmie niezainteresowany zabiegami Oli a ja z grzeczności tłumię wybuchy wesołości bo przecież ze mną i Lazarem na początku było dokładnie tak samo. Ileż to razy trzeba było przerwać zabawę, odejść i poprzeklinać na osobności, żeby koń nie słyszał.
Lubię te chwile kiedy jesteśmy na Borsukach całym teamem i możemy zrobić sobie burzę mózgów na jakiś temat. Tak się składa, że każdy z nas poznał inne metody pracy, czyta inne książki i chociaż wszyscy zajmujemy się tym samym to dzięki różnym mistrzom mamy na nasze kłopoty dokładnie tyle sposobów ile nas akurat jest w stajni. Lubię to w naszych rozmowach, że nie zamykamy się na siebie i na to co inni mają nam do przekazania. No przecież w obcej stajni trzeba by było za takie rady słono zapłacić. A konie trochę jak ludzie, psy, koty - są różne, każdy jest inny i myślę, że nikt z nas nie zrobiłby niczego wielkiego trzymając się tylko swojej działki i nie pytając o radę pozostałych. Ja na przykład uwielbiam swój podręcznik i zanim pożyczyłam go Ali nie znikał z półki przy łóżku i był czytany non stop, ale gdybym trzymała się tylko tego kierunku planując swoje treningi pewnie w ogóle nie wsiadłabym na konia. Inny podręcznik czytałam na etapie zaprzyjaźniania się z moimi końmi, inny podczas pracy na lonży, inny czytam jeżdżąc na Cezarze a jeszcze inny gdy pracuję z Lazarem, poza tym jak już na prawdę czegoś nie wiem to mogę zapytać Olkę co nie:-), no bo ona była w Lewadzie to wie:-)))
A poza tym mam grypę szczepu HWD1FCKoFF34, wszystko mnie boli i teraz nie jeżdżę na placu bo nie mam na to siły. Jeżdżą natomiast inni i to wielką gromadą. Skąd oni mają siłę?

sobota, 14 listopada 2009

W kieszeni płaszcza

Pomimo, że mnie nie ma to wciąż czuwam. Nie potrafiłam się zmusić do wyłączenia telefonu, odbierałam wszystkie smsy a w dodatku jeszcze byłam na tyle nieopanowana, że zalogowałam się tutaj. Stąd wiem o przybyciu Efendiego, o tym, że Lazar już zdążył spuścić mu łomot, wiem kto wyręczył mnie przy taczkach i kto na kim jeździł. A miałam nie odbierać telefonów.
Skłoniłam się do niewielkiego ustępstwa telefonicznego na rzecz Upiora w Operze, którego miałam okazję obejrzeć na własne oczy w teatrze Roma i było to jedno z najbardziej magicznych przeżyć w moim życiu. Widziałam też wiele innych cudów, niektórych próbowałam na własnej skórze, o czym natychmiast poinformowałam telefonicznie moją drogą Olę , tak więc jak widać bez Was wszystkich schowanych w kieszeni nie do końca mojego zaczarowanego płaszcza radość byłaby niepełna.
Zaraz wracam.

poniedziałek, 9 listopada 2009


Przychodzi taki moment w życiu każdego człowieka pracującego, że ma się wrażenie przebywania w chomiczej karuzeli pośród ciasno okalających nas betonowych bloczków. Sytuacja wydaje się być bez wyjścia i zmuszać nas do coraz efektywniejszego biegu który donikąd nie prowadzi a jedynie męczy coraz bardziej. I to jest kochani ten moment kiedy należy pogodzić się z faktem, że być może pewne rzeczy robimy bardzo dobrze ale nie jesteśmy niezastąpieni i dać się zastąpić. Ja właśnie kilka dni temu wyraźnie poczułam, że jeszcze dzień i zwyczajnie się przewrócę, do tego doszło niezwykłe zjawisko niepoznawania się rano w lustrze (co tu robi ten upiór w mojej piżamie?) i ogólny ból istnienia silniejszy nawet od niechęci do tego, by ktokolwiek poza mną dotykał moich koni. Spakowałam więc torbę, odpisałam na maile i komentarze, kupiłam zapas saszetek mięsnych dla mojej nieszczęsnej Hexy zostającej pod opieką pana i spadam w swoje stałe miejsce na najdłuższy urlop na jaki stać pracoholika- do soboty. A dla Was przyjaciele mam piosenkę, żebyście na pewno o mnie pamiętali:


Andrzej Grabowski - Jestem jak motyl (6/12)



przepraszam za błędy ortograficzne i literowe, nie są one wynikiem mojego ignoranctwa

niedziela, 8 listopada 2009

Gdy coś nie wychodzi...

Jakże często zadajemy sobie to pytanie"dlaczego mi nie wychodzi?". Przyczyny mogą być bardzo różne jednak na czele ich wszystkich stoi nasza osobowość, to w jaki sposób myślimy o naszych koniach i samym sobie. Często moi młodzi uczniowie borykają się tym problemem nie potrafiąc obudzić w sobie tej stanowczości, tej pewności siebie pozwalającej na to by nasz koń poczuł się przy nas bezpieczny i zechciał uznać w nas swojego przewodnika. Obserwuję więc bezradnego adepta sztuki jeździeckiej dryfującego bezradnie po placu i nie mogącego zrobić nic by odzyskać utracony autorytet ponieważ kiedy była pora na to by wyjaśnić koniowi kto będzie w tańcu prowadził jeździec pozwalał najspokojniej w świecie by to koń przejął przewodnictwo. Nie znalazł w sobie dość miejsca na tego zmyślnego giganta, którego powinien obudzić w sobie każdy kto chce skutecznie uprawiać jeździectwo.
Pragnę też poświęcić kilka słów kwestii palcata, od którego tak gwałtownie wielu się odżegnuje uznając jego używanie za rodzaj kary i brutalność. Otóż moim skromnym zdaniem nic bardziej błędnego. Palcat w ręku mądrego jeźdźca ma być jedynie narzędziem upominającym. Nikt, przynajmniej w Borsukach, nie wymaga byście okładali konia tym palcatem bez pamięci. Zależy mi jedynie na tym by nie uczyć koni "dziadostwa" poprzez wielokrotne, coraz mocniejsze używanie łydki, wolałabym by po delikatnym sygnale łydka, zignorowanym przez mojego konia zastosować upomnienie po czym natychmiastowe wzmocnienie pozytywne jeżeli koń zereaguje poprawnie. Potem ćwiczenie powtarzamy ponownie i zazwyczaj koń raźno idzie na przód już po pierwszym delikatnym sygnale łydką. To właśnie takie delikatne upomnienia plus prawidłowe zastosowanie pomocy pomogą nam przekonać konia do tego by jednak nas usłuchał. Nie możemy sobie pozwolić na to by nasz wielki przyjaciel od pierwszego momentu dyktował nam tempo i kierunek jazdy. Niestety prawda jest taka, że nie wszyscy z nas urodzili się by być przewodnikami stada, niektórzy długo muszą się tego uczyć, inni nigdy nie będą w stanie narzucić swojej woli nikomu a zwłaszcza koniowi. Z czystym sumieniem mogę przytoczyć tu przykład Majki, która jest urodzonym przywódca, spokojnym, pewnym siebie i niezłomnym w dążeniu do celu. Jest jedną z niewielu osób, które akceptuej i uznaje mój Lazar- uważam to za wielki dar. Osobą, która długo pracowała na swój autorytet u koni i osiągnęła niewątpliwy sukces jest Alicja. Zadatki na świetne amazonki mają moje młodziutkie uczennice Natalia i Ola, które po wielu nieudanych próbach postanowiły zmienić się wewnętrznie i odnaleźć w sobie tego wspaniałego kogoś kto jest w stanie zapanować nad końskim umysłem bez próżnego siłowania się z jego ciałem.
Zarzucono mi czas jakiś temu, że katuję swoich uczniów wciąz powtarzanymi komendami "pięta nisko, palce do konia". Przyznam, że zastanowiłam się nad tym, przyjrzałam swojej pracy pod tym właśnie kątem i zdecydowałam się wyjątkowo przyznać rację samej sobie. Będę powtarzać to zalecenie dopóki nie ujrzę porządanego efektu ponieważ pieta nisko i palce do konia to ustawienie, które po pierwsze stanowi podstawę bezpieczeństwa i mnie osobiście uratowało kiedyś życie, po drugie- tu z głębokich przemyśleń Alicji- takie ustawienie stopy powoduje, że łydki nie obijają sie o boki konia i nie podskakują w szalony sposób dając pięć tysięcy błędnych sygnałów jednocześnie a po trzecie w tej pozycji stopy uwypukla się łydka, która jest naszym centrum dowodzenia.
Na koniec jeszce i ku przestrodze nadmienię, że dla młodych jeźdźców, którzy dopiero zaczynają przygodę z jeździectwem i jeszcze nie wiedzą tak na prawdę, w którą stronę będą chcieli się rozwijać najlepszym początkiem są podstawy ujeżdżenia ponieważ stanowią one bramkę do innch ciekawych dyscyplin i jednak większość koni w odwiedzanych przez was stadninach będzie nauczonych pracować na tradycyjnych ogłowiach i reagować na tradycyjne sygnały, nauczcie się ich nim zdecydujecie co dalej chcecie robić ze swoim jeździectwem.

przepraszam za błędy ortograficzne i literowe, nie są one wynikiem mojego ignoranctwa- ten tekst powinnam umieszczać pod każdym postem

czwartek, 5 listopada 2009

Adaś Niezgódka


No dlaczego on nie chce? Przecież ładnie go proszę. Nauczył się już chodzić od łydki do przodu, do tyłu, umie się ładnie zatrzymać, zmienić tempo a nawet czasami udaje się delikatnie przepchnąć go łydką na właściwą drogę. Dlaczego więc, pytam się grzecznie, nie chce chodzić na boki i czemu nie przesuwa zadu tak jak Cezar od lekkiego smyrnięcia.
Przecież wie o co chodzi bo na przykład genialnie wykonuje to ćwiczenie w lewo a w prawo udaje, że nie wie o co chodzi. Kiedy chce go przesunąć zadem w prawo to on próbuje się cofać. Mówię, że to nie to, no to próbuje skręcać Powstrzymuję go zewnętrzną wodzą no to próbuje taranować ogrodzenie no bo może to chodzi właśnie o to, że mamy iść po płocie do przodu. I ogląda się zdziwiony, że znów na niego krzyczę. Jak to możliwe, że ktoś kto rozumie tak wiele, nie rozumie TEGO. A może to wina lenistwa. A może czegoś innego...Fakt faktem, że podczas tego treningu złożonego w 3/4 z ćwiczeń w stępie zmęczyłam się bardziej niż ostatnio gdy ćwiczyliśmy zagalopowania i utrzymanie (Dżizus!) galopu.
Zaczynam więc powoli znikać a on jest coraz grubszy i też nie wiem na czym on się tak pasie bo żarcie ma ograniczone do minimum.
Na moich frustracjach się pasie chyba.

"...komunikacja może zawieść ponieważ koń po prostu ma tego rodzaju osobowość, że danego dnia mówi „nie chcę”, lub „nie zmusisz mnie”, lub „Nie poprosiłeś w odpowiedni sposób, więc to zignoruję”.
Oto odpowiedź na moje bolączki- cytat z trenera Mickunasa godny wieczornych przemyśleń :-)

niedziela, 1 listopada 2009

Lady in gray


Zanim powiem cokolwiek innego pragnę jeszcze dodać jedno zdanie na temat łączności specjalnie dedykowane mojej małej Susan- każdy to potrafi bo to jest w każdym, tylko podobnie jak inne umiejętności nie przychodzi samo, nie puka do drzwi z łaskawym zapytaniem czy aby może potrzebujemy porozmawiać z naszym koniem a na pewno nie dotknie żaden geniusz osób które zawsze i nagminnie powtarzają "ja nigdy". O sobie i swoim koniu należy myśleć w superlatywach, a jak jest bardzo trudno to należy pomyśleć o mnie i Lazarze.
A oto szara dama, nasza droga Kokaina, specjalistka od niewinnych spojrzeń, worek na smakołyki, pluszak do kochania i szybkobiegacz- latawiec. Kokaina nie ma w Borsukach łatwego startu ponieważ jest jeszcze dość smarkata. Codziennie w najłagodniejszych słowach przemawia do tutejszego bossa, który niezmiennie odgania ją spod upragnionej gruszki, serce Lazara po raz pierwszy tak długo pozostaje nieugięte- być może przeczuwa, że ta piękność może z czasem odebrać mu władzę a tym samym pierwszeństwo przy wyszynku. Za jego przykładem poszedł wierny Cezar, który tak na prawdę nie wie czy bardziej mu się opłaca Kokainę podrywać czy odganiać, robi więc jedno i drugie. Asterka jak zwykle matkuje co jest szczególnie widoczne w stajni. Obie panie ciągle zaglądają do siebie i obwąchują się w sąsiednich boksach, są wyraźnie zadowolone. Być może już wiedzą, że w maju w Borsukach nastąpi feminizacja i chłopcy pozostaną w mniejszości- niech by.
A nasza biedna Ola wciąż zastanawia się czy Kokaina powinna stać się jej partnerką w treningach czyli mówiąc po prostu czy powinna zdecydować się na jej kupno. Obawia się, że może im się nie ułożyć, że nie będzie zadowolona z wyników pracy, że Kokaina na zawsze pozostanie zjawiskiem eterycznym .
A więc specjalnie dla szarpanej rozterkami Oli krótka charakterystyka konia wspaniałego, którego posiadanie leży w zasięgu jej ręki (słowo pisane zawsze dobitniej przemawia do czytacza) :
- Kokaina to zrównoważony i spokojny koń- takie usposobienie w tak młodym wieku to rzadkość i prawdziwy skarb.
- Jest pięknie zbudowana i odpowiednio poprowadzonym rozsądnym treningiem doprowadzisz ją do znakomitej sylwetki- widziałam polecone przez ciebie zdjęcia na googlach i mówię: czemu nie?
- Nie umie jeszcze wszystkiego? Ale jakże wiele umie, przede wszystkim jest bardzo chętna do pracy, łatwo złapać z nią kontakt, wszystko ją ciekawi a w terenie idzie jak mądra dojrzała klacz. Zakładając że rozpoczniesz treningi teraz, miesiąc po mnie, mam przeczucie graniczące z pewnością , że za pół roku zostawisz mnie i Lazara daleko w tyle. A czas? Fakt, brak czasu to poważny problem ale czy to będzie Kokaina czy inny koń, problem pozostanie taki sam. Od takich problemów masz ciocię Dodzię, wujka Tomasza, Don Cezara i innych borsuczych przyjaciół, którzy pomogą ci w trudnych chwilach. Jesteście wśród swoich, czego chcieć więcej?