wtorek, 25 listopada 2008

Na lodzie


U Was też tak ślisko?
Wkurzająca pogoda. Nawet tam gdzie leży dużo śniegu jest jakoś karkołomnie. Widocznie ten śnieg stopniał trochę i podmarzł i teraz jest jak na lodzie. Całe podwórko i schody do stajni
są oblodzone . Nie ma opcji, żeby chociażby przeprowadzić konia na plac treningowy zwłaszcza jeśli uprzednio chcesz na niego wsiąść z rampy- normalnie strach. Konie poruszają się powoli i uważnie z wyjątkiem Świszczypałki, który musi się wyprztykać. Kiedy wyprowadzam je na dwór muszę to robić pojedynczo a Cezara niemal przenoszę przez te oblodzone powierzchnie bo on się przecież na mnie opiera całym sobą jak stary dziadek na przejściu dla pieszych.
A Lazar biega. A żebyście widzieli jak od razu pięknie opuścił ten wiecznie zadarty łeb. Na takiej nawierzchni od razu rozum wraca.

niedziela, 23 listopada 2008

Być kobietą, byc kobietą...


Tak sobie od kilku dni rozważam, jak to właściwie możliwe, by w naszym fachu tak do końca być kobietą. Wiadomo przecież wszem i wobec, że praca kowboja nigdy się nie kończy, że nie mamy eleganckich niedziel w garsonkach i wieczornych wyjść na obcasach.
No dobra, i tak poszłyśmy z Aśką na daleko idący kompromis i przy niedzieli ubieramy białe bryczesy,( niech będzie) które pod koniec dnia nie są już białe ani odrobinę.
W moim przypadku ten brak pędu do szafy i lustra trwa już tak długo, że nie wyobrażam sobie innej siebie jak tylko tej w bryczesach i wysokich butach.

Raz jeden obrządzałam w weselnej sukience ale sytuacja to była wyjątkowa i nie warto o tym wspominać.

Tak więc w wieku lat...nadal się nie stroję i nie maluję ( myję się za to dwakroć dziennie, niech nikt sobie nie myśli) i żyję. Moje konie nie lubią zapachu perfum a eleganckie ciuchy są przez nie traktowane dokładnie tak samo jak pozostałe więc czy warto?
Z drugiej jednak strony człowiek chciałby być damą. Jeśli nie dane jest nam być taką zwykłą damą z żurnala to może chociaż staniemy się damą ujeżdżenia, do diabła.
Niestety z doświadczenia wiem, że stanie się tym drugim rodzajem damy trwa nieco dłużej niż wykonanie przeciętnej toalety i niewiele ma wspólnego z tradycyjnym "leżę i pachnę". Na domiar złego nie da się wykonać ani jednego, nawet najmniejszego kroczku w kierunku stania się, bez udziału i współpracy umorusanego w zimowym błotku, kudłatego i radośnie podskakującego jego wielmożności konia.
Bądźcie więc z nami kochani i niech was nie przeraża nasza prosta (nie mylić z prostacka) elegancja, wątpliwe posłuszeństwo, drżąca w posadach cierpliwość i witane wybuchami radości nieśmiałe początki harmonii i równowagi.
No może...hm hm, gdyby częściej odwiedzali nas w naszej stajni jacyś mili przedstawiciele płci brzydkiej, nawet byśmy się wystroiły ;-)

Pogoda najlepsza na konie!







cholera, gdzie się podziała trawa!









ale o co chodzi?







fajnie, fajnie, faaaajnie!


czwartek, 20 listopada 2008

Trzy, dwa, jeden, START!


Nie ma mocnych na Borsuki. Podczas gdy mój mąż przygotowuje się do kolejnego egzaminu na studiach ja przerzucam od nowa wszystkie poradniki i podręczniki dotyczące szkolenia koni szukając ukrytych pomiędzy wierszami znaczeń i zakładam hodowlę wirusów (i koni) w komputerze ściągając coraz to nowe filmy o tej tematyce. Cały czas pracujemy, codziennie i nieustająco tańczymy mając w pamięci słowa z wiadomej "żółtej książeczki"-"ci, którzy pracują wytrwale doczekają się znakomitych efektów".
Astra ma ogromną potrzebę ruchu ale samej jej się nie chce więc jest lonżowana co dodatkowo pomaga w utrwaleniu przez nią komend głosowych, zwłaszcza problematycznego od początku "stój" i podstawowych zasad porządnego zachowywania się w obecności człowieków.
Frodziak to jeszcze gówniarz ale pewne sprawy już powinny stawać się jego udziałem. Codziennie chociaż przez chwilę staram się żebym sama albo żeby któraś z dziewczyn poświęciła mu czas: jest czyszczony z kopyściami włącznie, zapinany na uwiąz wiązany i prowadzny. Zrobił się odrobinę zarozumiały i zuchwały co może przerodzić się w bezczelnośc (całkiem prawdopodobne zważywszy na towarzysza zabaw -Lazara). Specjalnie dla Froda z nadejściem wiosny postawimy korall - chcemy, żeby poszedł w dobre ręce jako dobrze wychowany młodzieniec.
Pan Świszczypałka znany szerzej jako Lazar to prawdziwy koń trojański naszej stajni. To co kryje w sobie ten cwany i zmyślny szkap pozostaje wciąż dla nas w wiekszości tajemnicą. Jak go otworzyć? Tylko siedem zabaw i praca na lonży i to od początku, od podstaw. Tak też robimy. Ponieważ Lazar pozwala dotknąć się wszędzie liną, batem i rękami zaczęliśmy dotykać go innymi przedmiotami, jak worki i butelki plastikowe- to dla niego wyzwanie. Zabawy idą mu nieźle chociaż cały czas próbuje przejąć kontrolę nad sytuacja a brak jego przywództwa w duecie bardzo go frustruje. Ponieważ Lazar jest koniem, któremu zdarza się ostatnio albo dziko ponosić albo wcale nie reagować na łydki bijąc zadem i stając dęba zaczęliśmy pracę na lonzy wyjaśniając mu raz jeszcze podstawowe komendy głosowe na które należy od razu i bez dyskusji reagować. Lonża pomaga Lazarowi w koncentracji poprzez szybko i często zmieniane polecenia, a ile z tego radości kiedy sie uda i można podejść po pochwałę. Lazar w gruncie rzeczy ma dobry charakter, pogubił go tylko intensywny i frustrujący trening skokowy po którym czekał go tylko ból, brak konsekwencji ze strony niedoświadczonej jeszcze wówczas Asi i brak jakiejkolwiek uwagi z mojej strony.Teraz już wiemy czego mu potrzeba i jak z nim rozmawiac, żeby znów nam zaufał. Damy radę.
Cezar- Ten, który siedzi mi w głowie, najposłuszniejszy i najmądrzejszy z moich koni. Dla niego treningi na placu, które staram się odbywać co drugi dzień polegają tylko na delikatnych wskazówkach z mojej strony. Ten gigant łapie wszystko momentalnie i chociaż zdarza mu się łapac też lenia to ja mu wybaczam bo na ogół jest pełen poświęcenia. Pamiętam trening po którym ledwie doczołgał się do stajni. Okazało się, że przez cały dzień dokuczały mu bóle reumatyczne w tylnych nogach a mimo to zrobił dokładnie to o co został poproszony na placu. Pomimo swojej wybitnej gapowatości i uroczej niezgrabności Cezar potrafi w moment zebrać się w sobie a praca ze mną sprawia mu autentyczną radość. Zależy mi żeby jak nalepiej sie ruszał z uwagi na jego potężną wagę i bolące nogi, chcę, żeby było mu łatwiej udzwignąć swój ciężar (i mój) i żeby był. Jak najdłużej.

niedziela, 16 listopada 2008

Nie ostatnia niedziela

Odwiedziło nas dzisiaj w Borsukach masę fajnych ludzi. Najpierw zjawili się jeźdźcy ze Zrebaczówki na swoich pstrokatych koniach zawinięci w ciepłe ubrania kolorowi i jak zwykle w szampańskich nastrojach. Pogawędziliśmy, pośmialiśmy się (ale nie powiem z czego) , no i dostąpiłam pocieszenia bo u nich też inwazja grzybów i porostów. Skąd się to dziadostwo bierze? No może ktoś mi powie...
Potem pojawiła się moja gromada niedzielnych jezdzców (jakkolwiek to brzmi), którzy mięli dziś wyjątkowego pecha. O pechowych wydarzeniach i chwiejnych nastrojach nic więcej powiedzieć nie moge żeby nikomu nie narobić jak to się mówi "siary" ale Ala niech wie, że jak nastepnym razem powie "nie mogę" albo " nie umiem" to ja tu wszystko wyłożę:-))

Zuza i "spoko ziomus" grzeją co sił.








Maja na Lazarze- przed nią chrzest bojowy








Ala na omszałym, kudłatym, zimowym stworzeniu, które latem podobne było do konia tylko większe.

czwartek, 13 listopada 2008

Pierwsze koty...




Pierwsze próby powrotu do treningów zawsze są śmieszne, żenujące i wyglądają karkołomnie. Mnie trudno jest sie przemóc i ciągle powtarzam "jutro" tym bardziej, że samemu nudno jest ćwiczyć a dziewczyny teraz przeważnie są w szkole. Nawet nie ma na miejscu życzliwej duszy, która by dyskretnie podszepnęła pięcie, że ma być w dole i przypominała głowie, że ma mieć uniesiony podbródek. Ubieram więc białe bryczesy i robię makijaż żeby choć trochę się zachęcić. Otrzepuję z baramboli ulubionego wierzchowca, który coś tam jeszcze pamięta ale ogólnie ma ogromną potrzebę ruchu jakiegokolwiek i dokądkolwiek. Na końcu chcąc zaznaczyć swoje mistrzostwo wypinam sobie strzemiona szepcząc pod nosem" w końcu umiesz jezdzic konno czy nie!"Zaczynamy. Konik radośnie kroczy na przód i nawet pamięta by iść prosto i zatrzymywać się w równowadze. Po kilku upomnieniach przypomina sobie co to jest impuls i ładnie wykonuje przejścia i łuki. Zaczyna bawić się wędzidłem i opuszcza głowę- dobrze.
Ruszamy kłusem i nadal wszystko jest dobrze dopóki nie wpadam na pomysł wyjechania dużego koła. Dla konia pokusa jest nie do odparcia i naraz zaczynamy pędzić. Zdecydowanie doskwiera mi brak strzemion, zwłaszcza gdy mój przyjaciel zaczyna zcinać zakręty. Prubuję upomnieć go i nasunąć z powrotem na właściwą drogę co on (niby zupełnie przypadkiem) odbiera jako impuls do galopu. Rusza pięknie i na właściwą nogę, to nic że sygnał nieco się różnił od tego który zwykle dostajemy do galopu ale pańci NA PEWNO o to chodziło, no bo patrzcie jak fajnie.
Przysiadam mego kumpla, co on akurat lekceważy i prubuję znów łydkami wepchnąć go na jakiś łuk czymkolwiek zainteresować- efekt jest zaskakujący. Mój leniwy i gruboskurny przyjaciel zaczyna w galopie zmieniać nogi co dwa takty. Przypomina mi się mój salon w domu w Ostródzie gdzie szalony elektryk załozył gniazdka i kinkiety na krzyż i nigdy nie wiadomo które gniazdko włącza który kinkiet.
Tak śmiejcie się śmiejcie. Sąsiedzi to mieli szoł przy środzie " jaki posłuszny konik, jak pani go tego nauczyła? Czy przy siodle nie powinno być strzemion?"
.............tu następuję kilkanaście słów powszechnie uznanych za wulgarne, które nie przystoją damie więc uznajmy, że ich tu nie było.

środa, 12 listopada 2008

Lenistwa dość


Dobra kochane dzieci! Koniec bebłania o niczym i podziwiania księżyca w pełni. Czas wziąć się do roboty. Od tej chwili przez resztę bezczynnej zawodowo zimy będę Was informować (no może czasem wspomnę o czymś innym ,nie bądźmy drobiazgowi) o tym jak wypruwam sobie flaki podczas uzyskiwania rozluznienia równowgi równego rytmu i chodu na przód i prosto. Mam zamiar konsultowac się z innymi walnietymi na tym punkcie osobistościami (pozdrawiam Hanzię), żalić się i rozpaczać na pozostałych zaprzyjaznionych blogach ale w staraniach swych będę wytrwała jak Hannibal Lecter i dzielna jak Indiana Jones:-)
(szkoda tylko, że oni nie musiali odmarażac sobie tyłków i sikać żyletkami)

piątek, 7 listopada 2008

Borsuki by night



Kocham wieczorne obrządki. Borsuki nocą mają w sobie niepowtarzalny klimat odległych uroczysk.
nagle robi się po prostu całkiem czarno dookoła i oprócz światełka nad stajnią i okien leśniczówki nic się nigdzie nie wyróżnia- czerń doskonała.



Cezar pojadłszy owsa i marchwi zapada w pierwszą drzemkę i nie martwią go wcale tworzące się w tajemniczy sposób na jego bokach i brzuchu pierwsze typowo zimowe zakleje zwane przez nas "barambolami". Zaraz za ścianą przysypia dzielny Lazar, który dziś wykonał pierwsze w życiu chody boczne.





Można nieco zdrętwieć gdy z ciemności na pastwisku wyłania się Biała Dama...Efekt grozy psuje nieco różowy kantarek w stylu Dody ale dziwnych stworzeń mamy tu na pęczki.









....mamy też Gremlina- tylko jednego ale zawsze..

Jesień w Grazymach


Kiedy pogoda nie jest zbyt dobijająca staram się odwiedzać moich przyjaciół w Grazymach. Wspólnie jeździmy sobie na ich klaczy Fancie.






Fanta to piękny i grzeczny koń nie budzący lęku pomimo swoich rozmiarów. Chłopaki gramolą się więc na jej grzbiet i spacerują dookoła placu.






Niestety jest już coraz zimniej.
Nawet chłopaki z Grazym nie potrafią odegnać nadchodzącej zimy.

środa, 5 listopada 2008

Alarm odwołany!

Odzyskałam swojego kowala i gra muzyka, mało tego!
Wszystkie konie dziś spryskałam środkiem grzybobójczym i żaden mi nie podskoczył.
HA! hahahahaha!
Słyszycie drodzy przyjaciele i sąsiedzi! Cud na Borsukach i to przed Bożym Narodzeniem.
Monet, Hanzia, Asia, Ala i wszyscy, dzięki za podtrzymanie mnie na duchu.
Ratunku, ludzie! Dajcie mi jakiegoś kowala (najlepiej żywcem) bo przecież to biedne zwierze znowu okuleje.
Za przywiezienie kowala do Borsuk przekonam waszego krnąbrnego konia by nie robił tego co robi a waszych życiowych partnerów by robili to co robią trzy razy dziennie.
(mam na myśli zmywanie naczyń na ten przykład)

wtorek, 4 listopada 2008

Inwazja grzybów i porostów

Okazuje się moi drodzy, że zimna jesień nie tylko sprzyja ciągłemu wzrostowi kozaczków i podgrzybków w naszym borsuczym lesie ale może się zdarzyć również, że grzybami porośnie koń. Tak się stało z moim nieszczęsnym przyjacielem Cezarem, który nie dość, że zgubił podkowę i z winy atmosfery opisanej przeze mnie w poście "Bezsilność" nie może się biedak doczekać kowala, to jeszcze jego grzbiet i zad porosły złośliwe (żeby nie powiedzieć sromotne) grzyby.
Ten kogo kiedykolwiek spotkała podobna przyjemność na pewno wie czym to pachnie. Człek wolałby w try miga przyrządzić sobie potrawkę z muchomorów wiosennych a co dopiero biedne konisko poddawane od wczoraj wcierkom, których nienawidzi.
Co jest przyczyną grzybicy nie możemy się domyśleć. Na początku podejrzewałam, że kraciasty czaprak Oli jest swoistą ";świerzbową koszulą". Ola jednak uświadomiła mnie, że jest to raczej niemożliwe gdy się czapraka nie używało wcześniej, no chyba że Harda...
Tak czy inaczej grzyb przyjechał wraz z Cezarym w tajemniczy sposób.
Teraz mamy zabawę z wcierkami na bazie leku, który nie dość, że drogi to jeszcze przewidziany na o połowę mniejszego konia. Cezar piekli się niemiłosiernie a mnie oblewają zimne poty na myśl o tym jak ta cholera jest zaraźliwa- nie o siebie się boję rzecz jasna ale głównie o Frodziaka i spółkę. Mamy więc dezynfekcję szczotek tatowym spirytusem i inne profanacje. Litości!

poniedziałek, 3 listopada 2008

Pierwsi na Borsukach


Więc jednak nie wszyscy nas opuściliście. Agnieszka przyjechała odwiedzić Lazara.









Kasia i Asia cieszą się z powrotu do Borsuk po pełnym pracy sezonie. Aśka jeszcze nie dosiada konia po przebytej kontuzji, nie popuszcza jednak swojej młodszej siostrze.







Daria na Astrze.
Daria to dzieciak, który nie boi się niczego, mimo młodego wieku miała już kilka przygód na koniach i nie wszystkie były miłe- ale co to dla niej.