wtorek, 30 grudnia 2008

a tak na marginesie...



Szczęśliwego Nowego Roku!

poniedziałek, 29 grudnia 2008

Uwaga, Będę ochrzaniać.


No ja mam nadzieję, że nareszcie przestaniecie się tylko odgrażać i zaczniecie na tych koniach jeździć. Ciągle tylko obiecujecie a potem co? A to za zimno a to za mokro. Zima jest to wiadomo, że zimno- tego należało się spodziewać a lenia należy zwalczać i uczyć się porządnego jeździectwa, żeby się potem nie żałowało, że się nie wie, że zamiast popracować nad dosiadem wolało się jechać w teren na galopy albo wcale nie wsiadać na konia.
Taaak. A potem wstyd bo jeżdżę już trzy lata i nie umiem sprawić, żeby koń objechał plac dookoła. Wstyd, leniuchy, wstyd.
A ja, stara baba i codziennie jeżdżę- bo muszę.

niedziela, 28 grudnia 2008

Mistrz Świszczypałka.



Ponieważ mój aparat cyfrowy pęka od wirusów, których nie umiem usunąć zamieszczam stare zdjęcie tej pary- Asia i Lazar.
Wiele razem przeszli i dobrego i złego. Po tych złych czasach, kiedy wzajemnie wyrządzili sobie krzywdę nastąpił okres wysiłku, skupienia i próby ponownego dotarcia do siebie- jak w małżeństwie:-).
Owocem tych starań jest długo wyczekiwany sukces:
-Aśka może nie siedzi tak pięknie jak w dawnych czasach kiedy tylko na to kładła nacisk ale jej dosiad jest zrównoważony, a ona skupiona na Lazarze, połączona z nim mentalnie i co dziwne nie naparza go już łydami.
-Lazar pokazuje piękne rozluźnione chody, po pięciu latach treningu zaczął prawidłowo reagować na pomoce, jest posłuszny i patrzenie na niego sprawia mi ogromną przyjemność.
- Lazar i Aśka są zadowoleni co widać podczas treningów, zaczynają sobie ufać.
- Możemy stopniowo wprowadzać do treningów chody boczne bo równowaga Lazara jest nareszcie prawidłowa.
A wszystko to nagle wskoczyło na właściwe miejsce gdy raz dla żartu postanowiłyśmy zrezygnować z ogłowia.
Asia i Lazar pracują na kantarze czego i Wam życzę.

niedziela, 21 grudnia 2008


I tak tuż przed świętami zamiast tańczących reniferów i podejrzanie rumianego Mikołaja mamy deszcz, wiatr i mokrą pupę. Nic dziwnego, że humory do bani a treningi idą jak po grudzie. Świąteczny nastrój jakoś jeszcze nas nie ogarnął, nic z reszta dziwnego skoro treningi i obrządki trzeba pogodzić z domowym szaleństwem (ja w wyniku przewlekłej chandry nawet strych posprzątałam) i zakupami. Szczęśliwie okazuje się, że nie tylko ja cierpię na gderliwość o tej porze roku. W sobotę odwiedziła nas w Borsukach Hanzia a wiadomo, że jak się pozrzędzi razem przy słodkim i herbacie to i raźniej!
Konie oczywiście poznawszy się na nas radośnie robią nas w konia. Cezarek wybiera wolność i wystrojony w siodło i ogłowie wędruje nagle do lasu, Świszczypałka w roztargnieniu rozmyśla o rózgach, które dostanie pewnie na gwiazdkę a Frodziak się czai i spada na nas znienacka wylewnie i upierdliwie.
Jedynie ona nie straciła głowy, powagę i spokój mojej Astery można stawiać za przykład wszystkim gospodyniom domowym, które w okresie świątecznym mają pod swym dachem trzech lub więcej leniwych chłopów (jej metody też są niczego sobie, jak trzeba to pociągnie z dwójki aż echo niesie). Pozdrawiamy jeszcze nie odświętnie acz zimowo...

piątek, 19 grudnia 2008

Ups! Oto mamy słonia w składzie :-))

Wszystkich, których uraził mój poprzedni post pragnę oczywiście przeprosić. Moja nie do końca poskromiona twarz znów daje znac o sobie. Nie wszyscy panujemy nad emocjami a dla mnie jako typowego nadwrażliwca jest to szczegulnie trudne, więc od czasu do czasu wylewam. Wybaczcie, to były tylko takie głupie żarty, oczywiście jestem wdzięczna za okazane mi wsparcie i mam nadzieję, że też okażę się kiedyś dla kogos niezastapiona. Tak czy inaczej milczenie jest złotem-wciąż nad tym pracuję..a posta usuwam.

sobota, 13 grudnia 2008

Cud rozluznienia czyli wrzućmy czasem na luz


Ostatnimi czasy podstawą mojego treningu stały się techniki rozluźniające grzbiet konia i pomagające mu odnaleźć równowagę. Zaczęłam je stosować bez większego przekonania jakiś tydzień temu. Są elementem rozprężenia przed jazdą, powtarzam je także później podczas treningu. Pomaga.
Lazar pięknie odpuszcza podczas kłusa anglezowanego na luźnej wodzy. Rozprężam go za pomocą takiego kłusa a potem w trakcie ćwiczeń takim kłusem nagradzam jego posłuszeństwo lub pomagam mu się odprężyć gdy coś mu nie wychodzi. Kilka dni temu pracując pod Asią podobnie jak dziś pracując pod Tomkiem Lazar wyjątkowo się postarał. Udaje nam się wykonać prawidłowo wszystkie przejścia. Dziś co pewien czas Tomek wracał z Lazarem do kłusa na swobodnym kontakcie lub stosował lżejszy niż zwykle kontakt w galopie co znacznie poprawiło posłuszeństwo i jakość ruchu konia. Wcale nie próbował wyrywać się i brykać, znosił mężnie nawet upomnienia palcatem, które zwykle przecież kończyły się poważnym konfliktem.
Prawdziwego cudu jednak dokonała Ola dosiadająca dziś mojego nieokrzesanego przyjaciela Cezara. Cezar ruszał się wyjątkowo dobrze, niestety tradycyjnie bardzo mu się spieszyło czym prowokował Olę do silnego kontaktu. Problemy zaczęły się przy zagalopowaniach na prawo, Ola przez dłuższy czas nie była w stanie prawidłowo ustawić konia i galop powtarzał się wciąż ze złej nogi. Gdy zauważyłam, że oboje Ola i Cezar mają już pianę pod nosem, zaprzestaliśmy prób i wróciliśmy do stępa i ćwiczeń na rozluźnienie. Po kilku minutach w problematycznym narożniku Ola zakłusowała a Cezar płynnie (chociaż przyznaję- samowolnie) przeszedł do galopu na właściwą nogę. Miałam ochotę krzyczeć z radości.
Nareszcie mamy galop na prawo!
Nareszcie mamy zadowolone konie!
może z wyjątkiem Frodziaka, którego tyłek swędzi na potęgę.

Mamy też- nie da się ukryć- wytrwałych i zdolnych uczniów, co nie?

piątek, 12 grudnia 2008

Albo cukierki albo get out!

Pragnę z tego miejsca uspokoić wszystkich moich przyjaciół , którzy myślą, że są bezsilnymi amatorami-psujami. Spokojnie, są "zdolniejsi" od Was. Otóż pomijając inne skrajności moi drodzy są osoby, które na prawdę wiele znaczą w końskim świecie, które są zapewne znane i przez wielu podziwiane a jak otworzą buzię by wygłosić kilka mądrości to włos się panie jeży na głowie i nie tylko. Ale dziś nie o tym.
Często odwiedzam strony dotyczące koni rasy shire bo bardzo interesuje mnie ta właśnie rasa. Natrafiłam ostatnio na stronę osoby zajmującej się hodowlą tych koni. Każdy ogier i każda klacz jest tam szczegółowo opisana i pięknie sfotografowana. Niepokojąco często jednak w opisach charakterów koni powtarzają się następujące określenia: złośliwy, niestety gryzie i wierzga, jeśli nie mamy w kieszeni cukierków to nie ma po co do niego iść, nie ma chętnych by pokazać go na przeglądzie bo się wyrywa i tylko patrzy jak stanąć na nogę, inne konie trzeba od niego izolować bo ich nienawidzi lub bo uczy ich złych zachowań.
Rany koguta! Nie podchodzić bez cukierków?!
Te konie zapewne zostały w większości nabyte przez hodowcę z za granicy i pewnie były źle traktowane w przeszłości stąd tak przerażające narowy. Sam właściciel nie bardzo pewnie ma pomysł co z tym zrobić, spodziewam się, że oblewają go zimne i gorące poty za każdym razem kiedy obrządza.
Wyobraźcie sobie teraz kochani, że w waszej stajni zamiast głupawego kucyka-źrebaczka, chimerycznej małopolki albo nadwrażliwego folblucika stoi shire o wadze 1200kg i wierzgając rząda cukierka. No wyobrazcie to sobie tak na Mikołaja! I niech wam się zrobi dobrze.

czwartek, 11 grudnia 2008

Co z Frodziakiem?


Co się dzieje Boże drogi!
Frodziakowi rosną rogi
czy do pracy się wybiera
na etacie renifera?

Czemu ciągle wpada w złość
ten nasz mały słodki gość
może w tym jest kłopot cały
że już Frodziak nie jest mały.

Więc nas Frodziak nagabuje
podgryza i molestuje
robi sobie głupie żarty
jest kudłaty i uparty.

I tak nam się Frodziak zfrodził
ach, czemuż się nie urodził
klaczką- każdy teraz pyta
gdy mu trzeba brać kopyta.

Lecz nie płaczcie:
już na Frodka
czeka nasza zemsta słodka
zasadzimy się nań razem...

...i zrobimy go Pegazem.

(zasadzimy się nań z batem i zrobimy go kastratem)


To takie żarty oczywiście, niemniej jednak Frodziaka wszędzie pełno. Taki się już zrobił ważny, że codziennie trzeba mu od nowa w dobitny sposób przypominać, że nie jesteśmy w zamku na etacie króla, czym oczywiście nie jest zachwycony.
I tak za każdym razem gdy w mojej stajni pojawia się kolejny młodociany rozbójnik i próbuje tu swoich czarów zadaję sobie to samo pytanie: co się stało z tym słodkim maluchem, który skrobany po tyłku zasypiał spokojnie na dwie godziny:-) ach, życie, życie...

środa, 10 grudnia 2008

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Dla Ali


Nic się nie martw. choroba minie, brak czasu też- niedługo przecież świąteczne ferie. A nawet jeśli znów zachorujesz albo znów wyjedziesz to my się stąd nigdzie nie ruszamy.
Przesyłam mokre buziaki od wszystkich chłopaków i Asterki.

niedziela, 7 grudnia 2008

Pan Gospodarz dosiadł konia...


Oto mój mąż na Cezarze. Pewnie tak sobie podróżując pomyślał, że praca leśnika byłaby o wiele bardziej ekscytująca z takim środkiem transportu wprawdzie całkowicie pozbawionym hamulców ale za to jakim efektownym.

A przy okazji: jakby ktoś chciał nabyć uroczego kucyka felińskiego którego tyłek widnieje na pierwszym planie to już można stawać w kolejce. Kucyk ma 5 miesięcy jest totalnie obgłaskany, wyniuńkany i ogólnie sympatyczny jak na chłopca w tym wieku. Posiada paszport (w drodze co prawda ale przynajmniej zapłacony) , a w nim udokumentowane obustronne pochodzenie.

czwartek, 4 grudnia 2008

Depresja gangstera















Biedny Lazar. Nie da się o nim powiedzieć, że kiedykolwiek był łatwym partnerem do treningu. Zawsze miał swoje za uszami i nieźle się trzeba było nawysilać, żeby go powstrzymać ale na ogół był grzeczny i szarmancki wobec dam. Przez ostatni rok schamiał nam chłopiec niestety a jego chęć współpracy jest równa zeru. Udało nam się szczęśliwie wyeliminować tiki nerwowe głowy które przywiózł z Rusi ale jest jeszcze jeden problem. Lazar to koń o niesamowicie pięknym ruchu i nieograniczonych możliwościach. Dobrze by było przekonać go by ruszał się równie pięknie pod jezdzcem i zaprzestał nareszcie walki z kontaktem. Dobrze by było odzyskać jego zaufanie na tyle by nie przerywał nagle treningu z powodu poruszającej się gałęzi lub worka na drodze. Taki przerwany trening już jest nie do odzyskania, juz do konca najważniejszy jest ten worek na drodze a nie jezdzec i postawione zadania. Ponad to ma Lazar ataki zlości spowodowane frustracją. Przez ostatni rok pracując pod uczniami przywykł do samodzielnego podejmowania decyzji co w końcu osiągnęło przerażające rozmiary. Teraz objawia się to np. ucieczką poza wodze w górę i dzikim galopem, upartym omijaniem jednego narożnika ujeżdżalni, wierzganie i stawanie dęba podczas egzekwowania posłuszeństwa też jeszcze wystepuje. Wiadomo, że złość rodzi złość więc wyobrażając sobie palmowe gaje powoli próbujemy go przekonać. Nie reaguje na łydkę. Nawet na bardzo silna. Próby użycia bata kończą się jak wyżej. Co robimy by ten wspaniały i mądry koń wyszedł ze swojej depresji?
No cóż. Droga nie krótka i nie łatwa.
Rozluzniamy go przed jazdą, lonzujemy utrwalając komendy głosowe jak u młodego konia, może to z czasem pomoże w postawieniu na pomoce, dużo go chwalimy za najmniejszy nawet wysiłek a przerwane przez konia zadanie powtarzamy tak długo aż słonko się schowa, ząb na ząb nie trafi a konik ćwiczenie zrobi. Przeprowadzenie teraz normalnego treningu jest prawie niemozliwe, zawsze po drodze jak diabeł z pudełka wyskakuje jakiś problem. Żeby Lazar zaakceptował kontakt i rozluznił grzbiet specjalnie dobieramy mu ćwiczenia, żeby znów zaczął akceptować nas potrzeba chyba cudu.

Jeśli ktoś z was poradził sobie z którymś z takich problemów, chętnie przyjme podpowiedzi.

środa, 3 grudnia 2008

Krajobraz po Andrzejkach


Jak to po zabawach i hulankach wszelakich człowieka ogarnia patentowane lenistwo. Przyznaję się bez bicia, że najchętniej nie wstawałabym z łóżka (może to depresja, co?).
Pogoda- wiadomo i chociaż błota u nas nie ma i nie ma mrozu- nie chce się. Od kilku dni nie czytam niczego mądrego ( mam nadzieję, że pan S. King, którego najnowszą powieść właśnie czytam nie zajrzy na tego bloga), nie mam też najmniejszej ochoty na lonżowanie o jeździe nawet nie wspominam...
Do lenistwa skłania mnie dodatkowo fakt, ze cały weekend ma lać podobno i pewnie nikt mnie na Borsukach nie odwiedzi, ach, szkoda gadać- to jednak depresja.
Chętnie natomiast wyrzucam obornik, zrzucam siano, nosze marchew- takie śmierdzące robótki przy których można myśleć o niebieskich migdałach i nie trzeba się skupiać.
Albo można wręcz wcale nie myśleć podśpiewując pod nosem i chwaląc się w myślach za swą pracowitość.
Mój przyjaciel Cezar wciąż nie cierpi pracy na lonży i zapięty na ostatnią dziurkę w kawecan patrzy złym okiem i kuleje na coraz to inną nogę. Gdybym tylko zechciała założyć siodło i wleźć na górę- jaki byłby szczęśliwy- JUTRO!
Co do mojego Cezara jeszcze to jego bóle reumatyczne czy cokolwiek tam mu w nogi włazi są teraz o wiele dotkliwsze niż latem. Lubi chodzić pod siodłem i może ruch mu nawet trochę pomaga ale powoli dociera do mnie prawda z tych okrutnych: nie powinnam wymagać od niego cudów i ogólnie powinnam pomyśleć o nowym koniu dla siebie do treningu- takim, który ten trening wytrzyma i pokaże efekty. Cezar w każdej chwili może zażądać wcześniejszej emerytury i ja będę musiała mu na nią pozwolić.

wtorek, 25 listopada 2008

Na lodzie


U Was też tak ślisko?
Wkurzająca pogoda. Nawet tam gdzie leży dużo śniegu jest jakoś karkołomnie. Widocznie ten śnieg stopniał trochę i podmarzł i teraz jest jak na lodzie. Całe podwórko i schody do stajni
są oblodzone . Nie ma opcji, żeby chociażby przeprowadzić konia na plac treningowy zwłaszcza jeśli uprzednio chcesz na niego wsiąść z rampy- normalnie strach. Konie poruszają się powoli i uważnie z wyjątkiem Świszczypałki, który musi się wyprztykać. Kiedy wyprowadzam je na dwór muszę to robić pojedynczo a Cezara niemal przenoszę przez te oblodzone powierzchnie bo on się przecież na mnie opiera całym sobą jak stary dziadek na przejściu dla pieszych.
A Lazar biega. A żebyście widzieli jak od razu pięknie opuścił ten wiecznie zadarty łeb. Na takiej nawierzchni od razu rozum wraca.

niedziela, 23 listopada 2008

Być kobietą, byc kobietą...


Tak sobie od kilku dni rozważam, jak to właściwie możliwe, by w naszym fachu tak do końca być kobietą. Wiadomo przecież wszem i wobec, że praca kowboja nigdy się nie kończy, że nie mamy eleganckich niedziel w garsonkach i wieczornych wyjść na obcasach.
No dobra, i tak poszłyśmy z Aśką na daleko idący kompromis i przy niedzieli ubieramy białe bryczesy,( niech będzie) które pod koniec dnia nie są już białe ani odrobinę.
W moim przypadku ten brak pędu do szafy i lustra trwa już tak długo, że nie wyobrażam sobie innej siebie jak tylko tej w bryczesach i wysokich butach.

Raz jeden obrządzałam w weselnej sukience ale sytuacja to była wyjątkowa i nie warto o tym wspominać.

Tak więc w wieku lat...nadal się nie stroję i nie maluję ( myję się za to dwakroć dziennie, niech nikt sobie nie myśli) i żyję. Moje konie nie lubią zapachu perfum a eleganckie ciuchy są przez nie traktowane dokładnie tak samo jak pozostałe więc czy warto?
Z drugiej jednak strony człowiek chciałby być damą. Jeśli nie dane jest nam być taką zwykłą damą z żurnala to może chociaż staniemy się damą ujeżdżenia, do diabła.
Niestety z doświadczenia wiem, że stanie się tym drugim rodzajem damy trwa nieco dłużej niż wykonanie przeciętnej toalety i niewiele ma wspólnego z tradycyjnym "leżę i pachnę". Na domiar złego nie da się wykonać ani jednego, nawet najmniejszego kroczku w kierunku stania się, bez udziału i współpracy umorusanego w zimowym błotku, kudłatego i radośnie podskakującego jego wielmożności konia.
Bądźcie więc z nami kochani i niech was nie przeraża nasza prosta (nie mylić z prostacka) elegancja, wątpliwe posłuszeństwo, drżąca w posadach cierpliwość i witane wybuchami radości nieśmiałe początki harmonii i równowagi.
No może...hm hm, gdyby częściej odwiedzali nas w naszej stajni jacyś mili przedstawiciele płci brzydkiej, nawet byśmy się wystroiły ;-)

Pogoda najlepsza na konie!







cholera, gdzie się podziała trawa!









ale o co chodzi?







fajnie, fajnie, faaaajnie!


czwartek, 20 listopada 2008

Trzy, dwa, jeden, START!


Nie ma mocnych na Borsuki. Podczas gdy mój mąż przygotowuje się do kolejnego egzaminu na studiach ja przerzucam od nowa wszystkie poradniki i podręczniki dotyczące szkolenia koni szukając ukrytych pomiędzy wierszami znaczeń i zakładam hodowlę wirusów (i koni) w komputerze ściągając coraz to nowe filmy o tej tematyce. Cały czas pracujemy, codziennie i nieustająco tańczymy mając w pamięci słowa z wiadomej "żółtej książeczki"-"ci, którzy pracują wytrwale doczekają się znakomitych efektów".
Astra ma ogromną potrzebę ruchu ale samej jej się nie chce więc jest lonżowana co dodatkowo pomaga w utrwaleniu przez nią komend głosowych, zwłaszcza problematycznego od początku "stój" i podstawowych zasad porządnego zachowywania się w obecności człowieków.
Frodziak to jeszcze gówniarz ale pewne sprawy już powinny stawać się jego udziałem. Codziennie chociaż przez chwilę staram się żebym sama albo żeby któraś z dziewczyn poświęciła mu czas: jest czyszczony z kopyściami włącznie, zapinany na uwiąz wiązany i prowadzny. Zrobił się odrobinę zarozumiały i zuchwały co może przerodzić się w bezczelnośc (całkiem prawdopodobne zważywszy na towarzysza zabaw -Lazara). Specjalnie dla Froda z nadejściem wiosny postawimy korall - chcemy, żeby poszedł w dobre ręce jako dobrze wychowany młodzieniec.
Pan Świszczypałka znany szerzej jako Lazar to prawdziwy koń trojański naszej stajni. To co kryje w sobie ten cwany i zmyślny szkap pozostaje wciąż dla nas w wiekszości tajemnicą. Jak go otworzyć? Tylko siedem zabaw i praca na lonży i to od początku, od podstaw. Tak też robimy. Ponieważ Lazar pozwala dotknąć się wszędzie liną, batem i rękami zaczęliśmy dotykać go innymi przedmiotami, jak worki i butelki plastikowe- to dla niego wyzwanie. Zabawy idą mu nieźle chociaż cały czas próbuje przejąć kontrolę nad sytuacja a brak jego przywództwa w duecie bardzo go frustruje. Ponieważ Lazar jest koniem, któremu zdarza się ostatnio albo dziko ponosić albo wcale nie reagować na łydki bijąc zadem i stając dęba zaczęliśmy pracę na lonzy wyjaśniając mu raz jeszcze podstawowe komendy głosowe na które należy od razu i bez dyskusji reagować. Lonża pomaga Lazarowi w koncentracji poprzez szybko i często zmieniane polecenia, a ile z tego radości kiedy sie uda i można podejść po pochwałę. Lazar w gruncie rzeczy ma dobry charakter, pogubił go tylko intensywny i frustrujący trening skokowy po którym czekał go tylko ból, brak konsekwencji ze strony niedoświadczonej jeszcze wówczas Asi i brak jakiejkolwiek uwagi z mojej strony.Teraz już wiemy czego mu potrzeba i jak z nim rozmawiac, żeby znów nam zaufał. Damy radę.
Cezar- Ten, który siedzi mi w głowie, najposłuszniejszy i najmądrzejszy z moich koni. Dla niego treningi na placu, które staram się odbywać co drugi dzień polegają tylko na delikatnych wskazówkach z mojej strony. Ten gigant łapie wszystko momentalnie i chociaż zdarza mu się łapac też lenia to ja mu wybaczam bo na ogół jest pełen poświęcenia. Pamiętam trening po którym ledwie doczołgał się do stajni. Okazało się, że przez cały dzień dokuczały mu bóle reumatyczne w tylnych nogach a mimo to zrobił dokładnie to o co został poproszony na placu. Pomimo swojej wybitnej gapowatości i uroczej niezgrabności Cezar potrafi w moment zebrać się w sobie a praca ze mną sprawia mu autentyczną radość. Zależy mi żeby jak nalepiej sie ruszał z uwagi na jego potężną wagę i bolące nogi, chcę, żeby było mu łatwiej udzwignąć swój ciężar (i mój) i żeby był. Jak najdłużej.

niedziela, 16 listopada 2008

Nie ostatnia niedziela

Odwiedziło nas dzisiaj w Borsukach masę fajnych ludzi. Najpierw zjawili się jeźdźcy ze Zrebaczówki na swoich pstrokatych koniach zawinięci w ciepłe ubrania kolorowi i jak zwykle w szampańskich nastrojach. Pogawędziliśmy, pośmialiśmy się (ale nie powiem z czego) , no i dostąpiłam pocieszenia bo u nich też inwazja grzybów i porostów. Skąd się to dziadostwo bierze? No może ktoś mi powie...
Potem pojawiła się moja gromada niedzielnych jezdzców (jakkolwiek to brzmi), którzy mięli dziś wyjątkowego pecha. O pechowych wydarzeniach i chwiejnych nastrojach nic więcej powiedzieć nie moge żeby nikomu nie narobić jak to się mówi "siary" ale Ala niech wie, że jak nastepnym razem powie "nie mogę" albo " nie umiem" to ja tu wszystko wyłożę:-))

Zuza i "spoko ziomus" grzeją co sił.








Maja na Lazarze- przed nią chrzest bojowy








Ala na omszałym, kudłatym, zimowym stworzeniu, które latem podobne było do konia tylko większe.

czwartek, 13 listopada 2008

Pierwsze koty...




Pierwsze próby powrotu do treningów zawsze są śmieszne, żenujące i wyglądają karkołomnie. Mnie trudno jest sie przemóc i ciągle powtarzam "jutro" tym bardziej, że samemu nudno jest ćwiczyć a dziewczyny teraz przeważnie są w szkole. Nawet nie ma na miejscu życzliwej duszy, która by dyskretnie podszepnęła pięcie, że ma być w dole i przypominała głowie, że ma mieć uniesiony podbródek. Ubieram więc białe bryczesy i robię makijaż żeby choć trochę się zachęcić. Otrzepuję z baramboli ulubionego wierzchowca, który coś tam jeszcze pamięta ale ogólnie ma ogromną potrzebę ruchu jakiegokolwiek i dokądkolwiek. Na końcu chcąc zaznaczyć swoje mistrzostwo wypinam sobie strzemiona szepcząc pod nosem" w końcu umiesz jezdzic konno czy nie!"Zaczynamy. Konik radośnie kroczy na przód i nawet pamięta by iść prosto i zatrzymywać się w równowadze. Po kilku upomnieniach przypomina sobie co to jest impuls i ładnie wykonuje przejścia i łuki. Zaczyna bawić się wędzidłem i opuszcza głowę- dobrze.
Ruszamy kłusem i nadal wszystko jest dobrze dopóki nie wpadam na pomysł wyjechania dużego koła. Dla konia pokusa jest nie do odparcia i naraz zaczynamy pędzić. Zdecydowanie doskwiera mi brak strzemion, zwłaszcza gdy mój przyjaciel zaczyna zcinać zakręty. Prubuję upomnieć go i nasunąć z powrotem na właściwą drogę co on (niby zupełnie przypadkiem) odbiera jako impuls do galopu. Rusza pięknie i na właściwą nogę, to nic że sygnał nieco się różnił od tego który zwykle dostajemy do galopu ale pańci NA PEWNO o to chodziło, no bo patrzcie jak fajnie.
Przysiadam mego kumpla, co on akurat lekceważy i prubuję znów łydkami wepchnąć go na jakiś łuk czymkolwiek zainteresować- efekt jest zaskakujący. Mój leniwy i gruboskurny przyjaciel zaczyna w galopie zmieniać nogi co dwa takty. Przypomina mi się mój salon w domu w Ostródzie gdzie szalony elektryk załozył gniazdka i kinkiety na krzyż i nigdy nie wiadomo które gniazdko włącza który kinkiet.
Tak śmiejcie się śmiejcie. Sąsiedzi to mieli szoł przy środzie " jaki posłuszny konik, jak pani go tego nauczyła? Czy przy siodle nie powinno być strzemion?"
.............tu następuję kilkanaście słów powszechnie uznanych za wulgarne, które nie przystoją damie więc uznajmy, że ich tu nie było.

środa, 12 listopada 2008

Lenistwa dość


Dobra kochane dzieci! Koniec bebłania o niczym i podziwiania księżyca w pełni. Czas wziąć się do roboty. Od tej chwili przez resztę bezczynnej zawodowo zimy będę Was informować (no może czasem wspomnę o czymś innym ,nie bądźmy drobiazgowi) o tym jak wypruwam sobie flaki podczas uzyskiwania rozluznienia równowgi równego rytmu i chodu na przód i prosto. Mam zamiar konsultowac się z innymi walnietymi na tym punkcie osobistościami (pozdrawiam Hanzię), żalić się i rozpaczać na pozostałych zaprzyjaznionych blogach ale w staraniach swych będę wytrwała jak Hannibal Lecter i dzielna jak Indiana Jones:-)
(szkoda tylko, że oni nie musiali odmarażac sobie tyłków i sikać żyletkami)

piątek, 7 listopada 2008

Borsuki by night



Kocham wieczorne obrządki. Borsuki nocą mają w sobie niepowtarzalny klimat odległych uroczysk.
nagle robi się po prostu całkiem czarno dookoła i oprócz światełka nad stajnią i okien leśniczówki nic się nigdzie nie wyróżnia- czerń doskonała.



Cezar pojadłszy owsa i marchwi zapada w pierwszą drzemkę i nie martwią go wcale tworzące się w tajemniczy sposób na jego bokach i brzuchu pierwsze typowo zimowe zakleje zwane przez nas "barambolami". Zaraz za ścianą przysypia dzielny Lazar, który dziś wykonał pierwsze w życiu chody boczne.





Można nieco zdrętwieć gdy z ciemności na pastwisku wyłania się Biała Dama...Efekt grozy psuje nieco różowy kantarek w stylu Dody ale dziwnych stworzeń mamy tu na pęczki.









....mamy też Gremlina- tylko jednego ale zawsze..

Jesień w Grazymach


Kiedy pogoda nie jest zbyt dobijająca staram się odwiedzać moich przyjaciół w Grazymach. Wspólnie jeździmy sobie na ich klaczy Fancie.






Fanta to piękny i grzeczny koń nie budzący lęku pomimo swoich rozmiarów. Chłopaki gramolą się więc na jej grzbiet i spacerują dookoła placu.






Niestety jest już coraz zimniej.
Nawet chłopaki z Grazym nie potrafią odegnać nadchodzącej zimy.

środa, 5 listopada 2008

Alarm odwołany!

Odzyskałam swojego kowala i gra muzyka, mało tego!
Wszystkie konie dziś spryskałam środkiem grzybobójczym i żaden mi nie podskoczył.
HA! hahahahaha!
Słyszycie drodzy przyjaciele i sąsiedzi! Cud na Borsukach i to przed Bożym Narodzeniem.
Monet, Hanzia, Asia, Ala i wszyscy, dzięki za podtrzymanie mnie na duchu.
Ratunku, ludzie! Dajcie mi jakiegoś kowala (najlepiej żywcem) bo przecież to biedne zwierze znowu okuleje.
Za przywiezienie kowala do Borsuk przekonam waszego krnąbrnego konia by nie robił tego co robi a waszych życiowych partnerów by robili to co robią trzy razy dziennie.
(mam na myśli zmywanie naczyń na ten przykład)

wtorek, 4 listopada 2008

Inwazja grzybów i porostów

Okazuje się moi drodzy, że zimna jesień nie tylko sprzyja ciągłemu wzrostowi kozaczków i podgrzybków w naszym borsuczym lesie ale może się zdarzyć również, że grzybami porośnie koń. Tak się stało z moim nieszczęsnym przyjacielem Cezarem, który nie dość, że zgubił podkowę i z winy atmosfery opisanej przeze mnie w poście "Bezsilność" nie może się biedak doczekać kowala, to jeszcze jego grzbiet i zad porosły złośliwe (żeby nie powiedzieć sromotne) grzyby.
Ten kogo kiedykolwiek spotkała podobna przyjemność na pewno wie czym to pachnie. Człek wolałby w try miga przyrządzić sobie potrawkę z muchomorów wiosennych a co dopiero biedne konisko poddawane od wczoraj wcierkom, których nienawidzi.
Co jest przyczyną grzybicy nie możemy się domyśleć. Na początku podejrzewałam, że kraciasty czaprak Oli jest swoistą ";świerzbową koszulą". Ola jednak uświadomiła mnie, że jest to raczej niemożliwe gdy się czapraka nie używało wcześniej, no chyba że Harda...
Tak czy inaczej grzyb przyjechał wraz z Cezarym w tajemniczy sposób.
Teraz mamy zabawę z wcierkami na bazie leku, który nie dość, że drogi to jeszcze przewidziany na o połowę mniejszego konia. Cezar piekli się niemiłosiernie a mnie oblewają zimne poty na myśl o tym jak ta cholera jest zaraźliwa- nie o siebie się boję rzecz jasna ale głównie o Frodziaka i spółkę. Mamy więc dezynfekcję szczotek tatowym spirytusem i inne profanacje. Litości!

poniedziałek, 3 listopada 2008

Pierwsi na Borsukach


Więc jednak nie wszyscy nas opuściliście. Agnieszka przyjechała odwiedzić Lazara.









Kasia i Asia cieszą się z powrotu do Borsuk po pełnym pracy sezonie. Aśka jeszcze nie dosiada konia po przebytej kontuzji, nie popuszcza jednak swojej młodszej siostrze.







Daria na Astrze.
Daria to dzieciak, który nie boi się niczego, mimo młodego wieku miała już kilka przygód na koniach i nie wszystkie były miłe- ale co to dla niej.

czwartek, 30 października 2008

Droga bez powrotu

No cóż życie jest życiem a jak sami wiecie bywa czasami, że życie jest bardziej tandetne od brazylijskiej noweli. Moje właśnie często takie jest. Gdziekolwiek się ruszę zawsze słyszę za plecami trzask palonego drewna- to palą się za mną mosty. Przypomina mi to historię znajomej dziewczyny, która kupuje sobie co roku nowego konia bo poprzedni nie chciał z nią współpracować. Podobnie jest ze mną- nie uczę się na starych błędach a za to wciąż popełniam nowe. Jestem porywcza, za dużo gadam, nie potrafię się dostosować do ogólnie panujących reguł. Dlatego pewnie jak się już gdzieś zjawię wraz ze mną zjawiają się nieodłączni druhowie: niepokój i zamieszanie, a jak odchodzę nikt mnie nie zatrzymuje. Możecie mi wierzyć albo nie, nigdy nie pragnęłam niczyjej krzywdy i nie chcę żeby ktokolwiek przeze mnie cierpiał. Staram się z całych sił pomagać i być pod ręką nawet wtedy gdy nikt mnie o pomoc nie prosi. No ale zawsze wychodzi nie tak, bo albo komuś w czymś przeszkadzam albo palnę jakąś gafę albo zwyczajnie o czymś zapomnę i awantura gotowa. Tak na prawdę to osoby, które w życiu zamiast rozumem kierujemy się emocjami krzywdzą przede wszystkim siebie. A mnie zawsze poniesie fantazja, zawsze z czymś przedobrzę, cholera. Czemu nie mogę być rozważna jak Hanzia, czemu nie mam w sobie tego spokoju, tylko zawsze coś mi się pali (to te mosty pewnie przypalają mi tyłek).
To takie osobiste wycieczki bez związku z tematem- chyba, że jazda konna pomaga na tego typu dolegliwości.
Wróciłam do Borsuk- obawiam się, że na dobre.

środa, 29 października 2008

Wszyscy na swoich miejscach.


Przez to zmęczenie i ustawiczne moknięcie nie tylko pojawiły mi się błony pomiędzy palcami i coś na kształt macek zamiast włosów ale także definitywnie utraciłam zdolność jasnego myślenia a co za tym idzie pisania do rzeczy. Zmieniam się w mątwę (czymkolwiek ona jest- Ala pewnie wie).
Dziś po wielu bezsennych nocach (bluźnie bo śpię jak zabita) udało mi się nareszcie znaleźć transport i Astra wraz z Frodem dołączyli do stada. W Rusi błoto sięgnęło już okolic kolan, nieźle się więc napływałam zanim udało mi się namówić cwanego Froda by udał się wraz ze mną w kierunku przyczepy. W Borsukach natomiast trwa remont boksów i podczas gdy nowo przybyli napychali się sianem i marchwią ja w towarzystwie męża i teścia tłukłam się co sił przy użyciu młotka, siekierki i czegoś co oni nazywają stopką a dla mnie to zwykły łom i tyle. Lazar z Cezarem pokornie mokli czekając aż ostatnia deska zostanie poprawiona i ostatni zmaltretowany zawias trafi na swoje miejsce. Wyrobiliśmy się, boksy zostały poprawione, konie na noc wróciły do suchej stajni i pewnie ku radości teściów całą noc będą się tam odbywać głośne rozmowy. Zwłaszcza Lazar przeżywa...on tak zawsze, mało z portek nie wyskoczy na widok dziewczyny.
Teraz pojawia się problem innej natury. Po niegdysiejszych strasznych wydarzeniach z udziałem kupionej przez nas klaczy Jemioły- niektórzy wiedzą o co chodzi, teść odmówił pomocy przy Astrze a co za tym idzie musimy codziennie dojeżdżać na obrządki. Wyjdzie pewnie i tak taniej niż zimowy czynsz w Rusi ale coś tam trzeba wlać do tego baku a z pustego i Salomon, jak to mówią.
No ale nic to, w sobotę posprzątamy sobie magazyn, wstawimy tam piecyk i normalnie można spać z myszą polną pod głową i pająkiem w objęciach-są chętni?

wtorek, 28 października 2008

Bezsilność


Ogarnia mnie niczym nie poskromiona bezsilna złość. Ciekawa jestem czy też zauważyliście to co mnie tak doskwiera- no szlag mnie trafia i tyle.
Mam pewne podejrzenia, ze w branży kowali i weterynarzy dzieje się coś bardzo złego, co uderza głównie w nas- małych hodowców mających po dwa-cztery konie. Po pierwsze zwłaszcza kowale, ale weterynarze również często mają nas w nosie bo:

- nie zarobią u nas

- nie ma odpowiednich stanowisk pracy (dla kowala ma być ok 3 na12m krytego korytarza jak słyszałam)

- zdarza się że nasze konie nie stoją spokojnie i jest to znakomity pretekst, żeby sobie darować (pani ma niewychowanego konia) bo na całym świecie konie stoją przecież bez ruchu, prawda a mój się kręci.
Ponad to kowale i weterynarze mają bardzo wrażliwe artystyczne dusze. Jeżeli taki na przykład kowal dowie się, ze konia przed nim podkuwał inny kowal- o kochani to koniec- obraza na całe życie.
A co ma zrobić mały hodowca?
Dziś jest tu, korzysta z usług tego kowala, na sezon przenosi konie do większej stajni, żeby zarobiły na siebie-a tam akurat kuje inny kowal- dla nas to wszystko jedno czy Kowalski czy Iksiński aby nie bił nam zwierzęcia i robił dobrą robotę, prawda?
To tak jakbym ja obrażała się na swoich klientów bo dziś są u mnie, jutro u mojej koleżanki-Moniki w Liwie a pojutrze u pana Jacka w Tardzie- jakie mam do tego prawo?

Zdarzyło mi się raz, że kowal miał do mnie pretensje o weterynarza- totalny odlot.
Teraz więc wzywając weterynarza musisz się człowieku dobrze zastanowić którego, a najlepiej jak koń ci schodzi na morzysko obdzwoń okolicznych kowali i zapytaj ich czy jeśli przyjedzie dziś do ciebie doktor Pierdzicki z Koziej Wólki to oni sie aby nie pogniewają.
A tak między nami, drodzy mistrzowie i doktorzy to czy zawsze byliście wobec nas w porządku?
Czy wzywani przez małego hodowcę do chorego grubego konia, który w dodatku nie należy do towarzyskich, zawsze dotrzymywaliście terminu?
Nie mamy wygodnych stanowisk ani pięknych rasowych koni, często nie mamy co do gara włożyć a konie to nasz jedyny zarobek, co mamy zrobić gdy się od nas odwracacie?
Wyciągnąć flintę i zastrzelić najpierw zwierzaka a potem siebie.

niedziela, 26 października 2008

kochajcie Bagginsa, dziewczęta....







Frodex....











Frodzio....








Frodzisław.....

środa, 22 października 2008

Pora na wszystko


Wiem, że wszystkim Wam ciężko jest się pogodzić z zimowym odejściem koni do Borsuk, że nie wszyscy będziecie w stanie nas w Borsukach odwiedzać i korzystać z uroków zimowego jeździectwa. Pomimo to będziemy tam na Was czekać i wyglądać Waszego przybycia. Może akurat.
Ja natomiast z ulgą przyjmuję zimową przeprowadzkę, po kilku miesiącach ciężkiej pracy wracamy przecież do domu. Koniki też z radością powitają swoje pochylone ku ziemi i siermiężne ale własne boksy z własnymi żłobami. Nie będzie mi lekko bo od tej pory sama będę musiała sprzątać koniom i poić je bez użycia poideł ale podchodzę to tematu z uśmiechem. Podczas gdy na rusi okres pastwiskowy właściwie ma się ku końcowi u nas trawa wciąż jest zielona i cztery duże pastwiska czekają tylko na konie. Nie ma tu Hardej, która odgoni Lazara od ostatniego jabłka pod jabłonką, nie ma Lubej, która mogłaby ugryźć Cezarego w tyłek gdyby spróbował zbliżyć się do wysypanego siana. Będziemy tu sami i na chwilę chociaż wszystko wróci do normy.Będzie czas na ćwiczenia ujeżdżeniowe i na siedem zabaw Parellego będzie czas na długie zimowe tereny i czas na Froda.
Od dnia 1 listopada czekamy na Was na Borsukach!!!!!!!!!!!!

Jak dojechać?

Trzeba dostać się do Liwy a gdzie Liwa to już wszyscy na pewno wiedzą a jeśli nie to powiem: z Miłomłyna trzeba się kierować na Samborowo- po drodze jest Liwa.
Odważni, którzy nie boją się zielonych ludków i ich bloczków mandatowych mogą jeszcze przed Liwą, za starym mostem kolejowym skręcić w las tak jak wskazuje strzałka z napisem "Leśnictwo Borsuki", przezorni niech dojadą do Liwy i za szkołą skręcą w lewo a potem znów w lewo przy cmentarzu.
Potem już trzeba jechać cały czas prosto aż skończy się wieś i zacznie las. Na granicy lasu stoją dwa gospodarstwa. To drugie to właśnie Borsuki.

Nie zapomnijcie o nas.

piątek, 17 października 2008

Pogoda na konie jest dobra lub lepsza


O tym przekonują mnie nieustannie obecni na placu uczniowie. Ich zawziętość w dążeniu do celu jest godna najlepszych efektów, o które trudno jednak gdy plac treningowy zamienia się w bagno. Leje drugi dzień a my wciąż dzielnie maszerujemy, choćby stępem. Mokre są konie, mokre siodła, mokną mężnie nasi kursanci i ja moknę od stóp do głów razem z ukrytym w kieszeni słonecznikiem. Moknięcie na końskim grzbiecie pomimo kataru i kichania ma w sobie jednak coś dostojnego i wzbudzającego szacunek. Jest w tym moknięciu jakaś ogromna, niepojęta przez postronnych pasja i chęć bycia tutaj z mokrymi nami i naszymi mokrymi końmi. Fajne to.
Wszystkim, którzy jutro startują w Gonitwie Hubertowskiej życzę by usłyszeli trzask pękających nitek w rajtroku osaczonego lisa. Uważajcie bo ślisko jak cho...jak cho cho!

wtorek, 14 października 2008

W kwestii przeprowadzki


No bo chociaż w Rusi jest bardzo fajnie obydwie z Asią wraz z nadejściem jesieni ze łzą w oku wspominamy spokojne, bezpieczne i przede wszystkim własne Borsuki. Taki azyl na zimę nie byłby wcale zły. Teściowie już się za nami stęsknili, obiecali nam piękne pomieszczenie po dawnym kurniku, w którym możemy urządzić przestronny magazyn, z piecem kaflowym i wymienionym oknem. Będzie nie tylko gdzie się pomieścić ale i kawę wypić. Kurniczek ten sąsiaduje ze stajnią i połączony jest z nią drzwiami tak, że nawet w zimne wieczory nie trzeba na dwór wychodzić:-). Ci, którzy zdecydują się do nas do borsuk przyjeżdżać oprócz ogrzewanego zaplecza dostaną dwa duże place treningowe i piękne szerokie leśne aleje do jazdy w terenie. Ci, którzy nie mogą sami dojechać mogą jeździć z nami albo pozostać w Rusi gdzie też możemy się umawiać. Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że jako właścicielka firmy muszę mieć dokument potwierdzający moje prawa do lokalu czyli tejże stajni i kurnika. Teściowi jako leśniczemu nie wolno wydać takiego dokumentu, musi zapytać o zgodę swojego przełożonego. Szef albo zgodzi się i wtedy z całym kramem możemy iść na Borsuki albo nie i wtedy na Borsukach wyląduje tylko połowa kramu a połowa- dotacyjna musi zostać tam gdzie zgłosiłam miejsce prowadzenia zajęć czyli na Rusi. Będzie więc cyrk z obrządzaniem na dwie stajnie ale może to nie będzie takie złe. Poczekajmy więc na to co będzie.

środa, 8 października 2008

Polowanie na (czerwony) pazdziernik.

Październik mamy piękny dzięki Bogu i nie tylko czerwony ale wręcz rozmaity. Polujemy więc na te najpiękniejsze dni i wciąż istniejemy pomimo chłodnego wiatru i złych spojrzeń i smoczych języków. Po raz kolejny nasza naiwność została ukarana i niczym kolorowe liście opadły wokół maski-tym razem już na zawsze mam nadzieję. Widać proces ten jest nieodłącznym składnikiem niezależnego, samodzielnego istnienia i jednym z symptomów bycia kimś więcej niż zwykle się było.
Gdzie więc w tym wszystkim jest miejsce na zwykłą przyjaźń?
Jest takie miejsce. Oto ono:

Maja i Lazar









Zuzia i Lazar









Koniczynka na Missouri







Bogdan na Lazarze
Kochani, jeśli to możliwe podpisujcie swoje komentarze imieniem albo czym tam chcecie ale popisujcie, anonimowość jest taka przygnębiająca.

poniedziałek, 6 października 2008

Tak to było










Nasza wesolutka gromadka:ja, Paula i Tomek- pierwsi będą ostatnimi









Asia i Lazar unikali kamer







Ola i Hardzia jak zwykle galopujący feminizm z rozwianym włosiem









Martyna szuka inspiracji









"odwagi Mirka nie pękaj"- Tomek i ...Mirka










Zamyślony pan gospodarz " Jej kto to wszystko posprząta"









Pełny luz w stylu niedbałym- Paula i Kapi









" Cejlon, brachu, jesteś pewien, że dobrze robimy?" Hanzia i Cejlon








Zwycięska ekipa z Szafranek-zady mistrzów