wtorek, 28 września 2010

Nowiny


A czy Wy wiecie, że w niedzielę są zawody wrześniowe?
Ja nie wiedziałam co oznacza zapewne, że opuściłam się towarzysko. No ale w zeszłym roku dostaliśmy zawiadomienie a teraz nie. Nic to z resztą nie zmienia bo i tak nie ma ujeżdżenia a nawet gdyby było to my jesteśmy totalnie nieprzygotowani. To się nazywa niedoczas.
Ostatni miesiąc obfitował w rozmaite zbiegi okoliczności. Udało mi się zupełnie przypadkiem zdobyć wielką ilość siana i być może równie przypadkiem zdobędę kilka worków owsa. Przypadkiem pogoda dopisywała a co za tym idzie dopisywali nam goście. Przypadkiem też narailiśmy sobie weekendowy wypad do mojego ulubionego Krakowa i wyruszamy już pojutrze. Konie zostają pod opieką rodziców a Ci pod opieką boską bo jak zwykle na przełomie pór roku koniom dopisuje dobry humor. W życiu nie widziałam mojego wielkiego brata Cezara brykającego tak radośnie lub pędzącego na oślep w bliżej nieokreślonym kierunku dla samej jeno rozrywki. Podobnie dziewczęta, choć najmłodsza wykazuje zdecydowanie najmniej małpiego rozumu. Figa jest w ogóle końskim myślicielem. Ma 4,5 miesiąca i już potrafi chodzić na uwiązie w określonym przez prowadzącego tempie, bez protestów daje nogi i pozwala się wiązać do czego popadnie, nie kopie i nie gryzie a wszystko to dzięki osławionym zabawom, o które niegdyś przypadkiem się otarłam i stosuję je dotąd z powodzeniem.
Mało trenuję, mało jeżdżę, chętnie pobujałabym się po lesie w dobrym towarzystwie. Co tu dużo gadać- w wieku, który osiągnęłam naturalnie uaktywnił się we mnie pęd ku karierze i budowaniu rodzinnego gniazda co ni w ząb nie sprzyja skupieniu potrzebnemu do systematycznych treningów. Systematycznie za to się obżeram bo zima podobno ma być wyjątkowa. Ola! Trzymaj kciuki- zazdroszczę Ci, że Cię tu nie będzie.

poniedziałek, 13 września 2010

Borsuki małe i duże


Majeczka na Cezarku- wyglądają jak zawodowcy.











Alicja - kiedyś nie była taka nieśmiała;-)











Klaudia w skupieniu rozgryza tajemnice pomysłowego Dobromira









Uwaga! Szalone dziewczyny! Ola i Astera.

wtorek, 7 września 2010

Dla smutasów- terapeutyczna jazda konna



No właśnie- nie tylko dla niepełnosprawnych.
Chociaż uporczywy smutek i jak to mawiamy: nieznośny ból istnienia też jest przecież rodzajem niepełnosprawności ale żeby tu zanadto nie odbiegać od tematu i niepotrzebnie nie zagłębiać się w mroczne czeluści własnej duszyczki powiem wprost: koń pomaga. Pomaga już samo przytulenie konia i powiedzenie mu, że się go lubi/kocha/szanuje/podziwia. A co dopiero gdy osiągnie się grzbiet. Fakt, nie jest to łatwe bo jak już się przyjechało i wysiadło z samochodu z zamiarem natychmiastowego zamknięcia się tam z powrotem bo zimno/spać/nie chce nam się/ mamy to w nosie i na chwilę zapomnieliśmy jak lubimy naszego konia- okropnie ciężko jest iść na pastwisko, przyprowadzić rzeczonego, wyczyścić go sobie i ogólnie oporządzić po czym (o zgrozo) wsiąść i zacząć jeździć. Już na etapie czyszczenia jednak duszę ogarnia pewna nieśmiała błogość a w momencie gdy tyłek ląduje w siodle nagle trzeba zastanowić się nad czymś zgoła innym niż brak domu/brak pracy/brak potomstwa/brak kasy/brak fajek/brak sympatii dla samego siebie- to staje się nieważne bo zaczynamy jeździć konno. Jeździmy zastanawiając się nad swoją postawą w siodle, tym czy jest nam wygodnie, czy nasz koń podąża w odpowiadającym nam tempie, czy jesteśmy rozluźnieni i w równowadze, o co już za chwilę będziemy konia prosić i w jaki sposób to zrobimy. Dociera do nas również wiele rzeczy z ziemi tajemniczo i całkowicie nie dostrzegalnych: że jednak ładnie, że słoneczko, że pachnie trawa i las, że wiatr we włosach a koń ciepły i miły i wówczas popadamy w stan od dawna całkiem nam obcy: zadowolenie.
Dlatego jeżeli czujesz, że naprawdę, totalnie i z kretesem się pogubiłeś i wydaje Ci się, że nijak, absolutnie, w żadnym wypadku nie wstaniesz dziś z łóżka bo niby po co, za co, jak to-spróbuj ruszyć wielce szanowną i zastosować ten rodzaj terapii.
Zawsze działa, dobrze wiem co mówię:-).

niedziela, 5 września 2010

Figusi dziwne przypadki

Podczas gdy mama Astra i wujek Cezar są zajęci pracą pod siodłem czemu na szczęście sprzyja piękna pogoda, dziecko pozostawione same sobie wnikliwie ogląda świat. Dziecko ma już nowego czipa w szyi w związku z czym mogłoby śmiało przejść przez kasę w Lidlu (piiip)- szkoda tylko, że to tyle kosztowało. A to jeszcze nie koniec atrakcji finansowych związanych z posiadaniem dziecka. Piiip.
Dziecko potrafi już pogodzić się z faktem, że koń czasami musi być łapany na uwiąz i na tymże spokojnie stać, umie dawać nogi choć szczegulnie chętnie daje inną część ciała- tą która najbardziej swędzi z racji tego, że znajduje się najdalej od głowy.
Wraz ze zbliżająca się jesienią odkryliśmy wspólnie, że jabłka są jadalne w przeciwieństwie do ludzi oraz, że przydomowy pies rasy terier świetnie spełnia rolę worka treningowego- jest nawet fajniejszy- w końcu worek nie posiada tyłka w który można go kopać, nie posiada ogona, za który można wytarmosić no i rzecz jasna nie szczeka. Biedne psisko.

A tak w ogóle lubimy się fotografować w rozmaitych sytuacjach- nawet podczas zapinania guziczka pod szyją.

Zdjęcia zrobiła Ola Rabejko.

ps. czy ktoś ma może w ogródku śliwkę węgierkę, która owocuje- to tak abstrahując od tematu bloga?