wtorek, 7 września 2010

Dla smutasów- terapeutyczna jazda konna



No właśnie- nie tylko dla niepełnosprawnych.
Chociaż uporczywy smutek i jak to mawiamy: nieznośny ból istnienia też jest przecież rodzajem niepełnosprawności ale żeby tu zanadto nie odbiegać od tematu i niepotrzebnie nie zagłębiać się w mroczne czeluści własnej duszyczki powiem wprost: koń pomaga. Pomaga już samo przytulenie konia i powiedzenie mu, że się go lubi/kocha/szanuje/podziwia. A co dopiero gdy osiągnie się grzbiet. Fakt, nie jest to łatwe bo jak już się przyjechało i wysiadło z samochodu z zamiarem natychmiastowego zamknięcia się tam z powrotem bo zimno/spać/nie chce nam się/ mamy to w nosie i na chwilę zapomnieliśmy jak lubimy naszego konia- okropnie ciężko jest iść na pastwisko, przyprowadzić rzeczonego, wyczyścić go sobie i ogólnie oporządzić po czym (o zgrozo) wsiąść i zacząć jeździć. Już na etapie czyszczenia jednak duszę ogarnia pewna nieśmiała błogość a w momencie gdy tyłek ląduje w siodle nagle trzeba zastanowić się nad czymś zgoła innym niż brak domu/brak pracy/brak potomstwa/brak kasy/brak fajek/brak sympatii dla samego siebie- to staje się nieważne bo zaczynamy jeździć konno. Jeździmy zastanawiając się nad swoją postawą w siodle, tym czy jest nam wygodnie, czy nasz koń podąża w odpowiadającym nam tempie, czy jesteśmy rozluźnieni i w równowadze, o co już za chwilę będziemy konia prosić i w jaki sposób to zrobimy. Dociera do nas również wiele rzeczy z ziemi tajemniczo i całkowicie nie dostrzegalnych: że jednak ładnie, że słoneczko, że pachnie trawa i las, że wiatr we włosach a koń ciepły i miły i wówczas popadamy w stan od dawna całkiem nam obcy: zadowolenie.
Dlatego jeżeli czujesz, że naprawdę, totalnie i z kretesem się pogubiłeś i wydaje Ci się, że nijak, absolutnie, w żadnym wypadku nie wstaniesz dziś z łóżka bo niby po co, za co, jak to-spróbuj ruszyć wielce szanowną i zastosować ten rodzaj terapii.
Zawsze działa, dobrze wiem co mówię:-).

Brak komentarzy: