piątek, 21 maja 2010

Wszyscy Święci













Jedna z moich bliskich koleżanek powiedziała mi ostatnio, że jest jej przykro bo o niej nie pamiętam, bo traktuję ją jak coś starego i niepotrzebnego.
To prawda.
Chociaż po prawdzie nie zauważyłam by gospodarstwo w Borsukach czy dom, w którym mieszkam w Ostródzie były ogrodzone ostrokołem i żeby wokół budynków kręcili się zbrojni a na płotach wisiały tabliczki z napisem „zakaz odwiedzin”.
W życiu każdego z nas, no może z pominięciem tych najmłodszych dla których rozrywka jest zawsze na pierwszym miejscu, zdarzają się etapy kiedy życie toczy się tak strasznie szybko, że nie ma się szans na rozmowę z samym sobą , nie wspominając już o innych. Czasami jest też tak, że zwyczajnie nie mamy już ochoty na to, żeby dzielić się z kimkolwiek swoimi myślami.
Nie znam się na świętych, jeżeli jednak istnieje jakiś odpowiedzialny za zdrowy egoizm i brak poczucia winy, powinnam do niego zadzwonić.
Na pocieszenie zawiedzionej koleżance powiem, że w domu też bywam rzadko a własny mąż, widuje mnie jedynie jak śpię- małżeństwo pracoholików- to prawie jak małżeństwo stewardessy i marynarza.
Tylko zarobki diametralnie różne.
W Borsukach tymczasem zapanował błogi spokój.
Cisza aż grzmi, jak w tej piosence Kultu.
Obrządzam na zmianę z mamą i mężem. Dziś to mama robiła poranny obrządek a ja tradycyjnie umierałam ze strachu, że nie dogadają się z Cezikiem. Cezik nauczył się wychodzić z boksu i nocą przemieszcza się w lunatycznym śnie tam gdzie leży zrzucone siano, robi tam kup kilka po czym mości sobie posłanie, kładzie się i zasypia.
Po kilkudniowej awarii elektryzatora nareszcie nastał prąd- udało się go odzyskać bez wydawania na cel ten straszliwych kwot a wszystko to zapewne za sprawą tego ze świętych, który jest patronem elektryzatorów ogrodzeniowych, taśm i całej reszty (szlag z nimi).
Okazało się jednak, że prąd wcale nie jest nam niezbędny. Dziewczęta pasą się przy Ceziku, Figa goni własny ogon i nikomu nie przychodzą do głowy żadne ucieczki. Proces wypasu jest ponadto uzależniony od miejsca pobytu psa. Pies poddawany jest przez mamę intensywnym zabiegom wychowawczym - taki psi uniwersytet: nie wolno, zostań, siad.
Gdyby nie obecność małej, konie mogłyby już zostawać na noc na łące ale dla niej jest wciąż za zimno, jeździmy więc na zmiany w tę i z powrotem modląc się w duchu o zmiłowanie do tego ze świętych, który odpowiada za ceny paliw.
Skoro już przy modlitwach jesteśmy to zastanawiam się czy jest może jakiś święty- patron koni, ktoś kto by czuwał nad dobrym losem Lazara przebywającego gdzieś na drugim końcu Polski i zapewnił wszelkie dostatki podróżnikowi Efendiemu- obywatelowi świata.
W weekendy wpadają do mnie dziewczynki: Ala, Maja czasami Ola albo któreś z młodszego drobiazgu. Patrzę na nie z mieszaniną wzruszenia i nostalgii bo przecież nie wiadomo jak długo jeszcze będziemy się spotykać w stajni w Borsukach, może rok, może miesiąc a może to już ostatni wspólny weekend- dziś akurat wszystko może się zmienić dosłownie z dnia na dzień.
Być może przyjdzie mi zniknąć na czas jakiś i stać się nocnym markiem podobnie jak bohaterowie moich opowiadań, które niektórzy z was cenią. Proszę więc moich przyjaciół o wyrozumiałość, nieprzyjaciół o ostrożność a tym, którym los mój lata koło pióra gratuluję zdrowego rozsądku.
Jeżeli jednak istnieje jakiś święty- opiekun zagubionych, w razie czego jego powinniście o mnie pytać.

niedziela, 16 maja 2010

Nareszcie Figa












Nie nie- nie Finlandia ( w skrócie Flaszka) ani żadne inne wynalazki. Mamy Figę jak zawsze chcieliśmy. Jest subtelna, delikatna i bardzo nieśmiała a świat, na który chcąc nie chcąc przyjść musiała, niestety nie okazał jej należnych względów. Pierwsze dni życia małej Figi były nie do pozazdroszczenia. Przeżyła spotkanie z dwoma złymi psami, z których jeden czatuje na nią do dziś a drugi musiał ustąpić przed tatą Cezarem, bolesne przeprawy przez taśmę pod prądem i ataki zazdrosnego konkubenta swojej matki- taka mała szczęśliwa patologiczna rodzinka.
Jeśli więcej się do Was nie odezwę to znaczy, że miałam rozległy zawał będący następstwem moich żałosnych starań przywrócenia tu dawnego spokoju.
Albo, że poległam próbując zagryźć psa.

piątek, 14 maja 2010

Ja wam mówię jest dobrze...


Powiem krótko: urodziło mi się!!! Śliczna klaczka po Asterce, bardzo duża i bardzo słodka. Zdjęcia będą później bo oczywiście moja dzielna Astra wybrała na źrebienie ten tydzień kiedy ja non stop muszę siedzieć w pracy, bywam więc w stajni tylko chwilę rano i chwilę wieczorem. Ale od jutro, mam nadzieję, będzie z tym już trochę lepiej.
Lazar sprzedany.
Pojechał aż do Kalisza jako para zaprzęgowa dla drugiego gniadego wałaszka. Mam nadzieję, że się zakumplowali, i że ten miły człowiek, który go kupił nie przeklina mnie teraz na czym świat stoi.
(oj przeklina, przeklina)
Ja natomiast odebrałam ostatnio ciekawy telefon. Pewna pani chciała mi sprzedać piękną klacz chodzącą N- kę w ujeżdżeniu. Podobno gorzej wychodzą jej tylko ciągi w galopie. No, zarówno ja jak i mój wielki brat niedźwiedź, musimy otwarcie powiedzieć, że ciągów w galopie nie widzieliśmy na oczy więc to czy wychodzą czy nie nie ma dla nas większego znaczenia tym bardziej, że cena takiej klaczy zapewne zapiera dech w piersiach.
(przez grzeczność nie pytałam)
Chłopaki: Cezar i Efendas z braku innych rozwiązań musieli się zaprzyjaźnić. Skazani na siebie na pastwisku próbują się razem bawić przy czym Cezar biega w koło jakby stracił rozum a Efendi podskakuje i wierzga kontynuując dzieło zniszczenia - nie ma to jak dobrany team.
Zatrważająco złych wieści dotyczących obozu w Borsukach nie będę w dniu dzisiejszym przytaczać, żeby nie psuć sobie humoru. Powiem tylko, że zrobię wszystko żeby obóz mimo wszystko się odbył, być może nawet uda mi się załatwić bardzo wesołego konia do jazdy- specjalnie dla Majki. Niczego jednak nie jestem w stanie ani obiecać ani przewidzieć. Niewątpliwie licho, które mnie ostatnio prześladuje na chwilę odwróciło ode mnie swoje przenikliwe oczęta, zwinęło w troki błoniaste skrzydełka i rozważa czy by nie przenieść się do innej stajni. Nie zamierzam mu w tym przeszkadzać.