piątek, 5 lutego 2010

U nas w Odlotowie



Na drodze do Borsuk spotykam wracającą z obrządku Justynę.
Świetnie- myślę- od razu zawiadomię ją o ustanowionym przez nas wczoraj pierwszym borsuczym święcie ruchomym- święcie odmarzniętego kranu w pierwszą sobotę po odmarznięciu tegoż czyli właściwie ### wie kiedy. Justynie wizja odmarzniętego kranu poprawiła nastrój, (chociaż nikt przecież na serio nie wierzy, że to się kiedyś stanie), nie zapomniała mi jednakowoż wspomnieć o ostatnich występach naszego Cezara.
"Cezar mnie nie lubi"- zauważyła taktownie po czym opowiedziała mi kilka mrożących krew w żyłach historyjek o napaściach, podgryzaniu i ogólnej moleście. Cezar wyraźnie zaczął gustować w młodych dziewczętach- i mówię tu niestety o gustach czysto kulinarnych. Justynie na ten przykład usiłuje odrąbać schab ilekroć ta odwróci się do niego tyłem. No fakt, fakt, wolnoć dupce w swej chałupce ale żeby zaraz zęby. Postanowiłam sama sprawdzić. Nie jestem wprawdzie młodą dziewicą (niestety) ale na wszelki wypadek wzięłam ze sobą odpowiedni kołek. Konia zaprosiłam do płota, uwiązałam i jakby nigdy nic zabrałam się za pielęgnację baramboli z rodzynami czyli orkę na bezkresnym ugorze. Problem kłów nie wystąpił. Nie wystąpił również przy siodłaniu i kiełznaniu dochodzę więc do następujących wniosków:
- Cezar tęskni za Zalesią i Justyna mu ją przypomina.
- Cezar zdecydowanie gustuje w schabach chudych i młodych (zdrajca)
- znudzony Cezar gorszy jest od zamarzniętego kranu.
Na padoku oczywiście koń niczym nie zdradzał swojego nie tak znów dawnego mistrzostwa, złościł się powarkiwał, na komendy reagował na wspak, podskakiwał a raz nawet uniósł przód bo zachciało mu się schabów ze spacerującego opodal kota Lucjana. Ostatecznie jednak porozumienie zostało osiągnięte pochlebstwem, przekupstwem i batem (mówcie co chcecie bat na krnąbrnym tyłku czyni czasem cuda) i nawet leniwy czterotakt, którym koń popisywał się od pewnego czasu zamienił się w końcu w przyzwoity galop.
A jednak mięśnie zanikły, kondycja spadła, morale zdechło na amen i nasz dzielny siłacz zamienił się na powrót w wioskowego dryblasa (nie wolno mówić na konia "głuptas"), który potyka się o własne nogi by w następnej chwili popędzić przed siebie ni stąd ni zowąd radośnie brykając. Zima, tajga noc a raczej powinnam powiedzieć "nic".
Szkoda.
Tym czasem chory z zazdrości Lazar położył się w zaspie i uparcie tam leżał łypiąc na nas złym okiem. Wczoraj wyjechaliśmy kawałek całkiem sami do lasu i nic nas tam nie zjadło!!!
Cezar został w domu więc cóż by miało nas zjeść?
Zapytacie co u Asterki? A Asterka jak zwykle głównie woła jeść przecież.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

A, żeby te lato było w końcu! Wtedy sesja murowana ;)
Cezar konibal :D Był kiedyś taki kabaret z konibalami i końkwizytorami czy jakoś tak ;)
Lazar jak zwykle w dołku :)
Jejku, jak ja dawno ich wszystkich nie widziałam!
Pozdrawiam
Suz