To był upiorny weekend. W sobotę trzeba było wcześnie wstać i z sercem pełnym trwogi ruszyć w nieznane. Do Miłomłyna droga upłynęła nam bez kłopotów. Udało się ją w całości pokonać lasem, konie szły raźno, my z Asią gawędziłyśmy i wszystko byłoby super gdyby koło domu Hani nie złapała nas burza. Hani nie było więc same zamknęłyśmy konie w zagrodzie pozostawionej przez Kalinę i myślałyśmy nawet, że zostaniemy do rana. W międzyczasie pojawił sie nasz gospodarz z Rusi i razem z nim pojechałyśmy samochodem z powrotem do Borsuk załadować siano do trailera. Deszcz ustał i jak tylko gospodarz odjechał podjęłyśmy decyzję: wracamy po konie do Hani i w drogę. Trasa zapowiadała się pięknie, tylko minąć Miłomłyn. Godzina była już pierwsza i ruch się zrobił niesłychany. Najgorszym elementem trasy miało być przejście pod wiaduktem czyli pod trasą 7. Zsiadłam z Cezara i wolałam raczej go prowadzić wiedząc, że w razie czego wciśnie mi łeb pod pachę ale pójdzie. Lazar szedł za nim jak nakręcony. Tuż przed mostem konie się wypłoszyły ale potem już poszło jak po maśle i ani się obejrzałyśmy jak już pomykałyśmy bezpiecznie leśną dróżką do Bagieńska. W tym miejscu nie sposób nie wspomnieć o mieszkańcach MIASTA Miłomłyna, którzy na widok konia idącego chodnikiem toczyli pianę i wygrażali nam na czym świat stoi. Bardzo inspirujące zjawisko.
Droga przez las była z początku zachwycająca, mijałyśmy zagubione w lesie osiedla i śliczne leśniczówki ale gdy minęłyśmy już Faltyjanki (połowa drogi z Miłomłyna do Ostródy) zaczęły dokuczać nam kolana. Gdy człowiek zmuszony jest jechać tempem spacerowym kolana bolą jak diabli a tyłek to już nie wspomnę. Chcąc dać odpocząć kolanom wyciągasz nogi ze strzemion, wtedy tyłek boli jeszcze bardziej. Błądząc i złorzecząc jechałyśmy wszystkiego 5 godzin przez niekończący się las aż nareszcie głodne i zmaltretowane wyjechałyśmy na asfalt. co to była za radość! Pół godziny starczyło i bezpiecznie wylądowałyśmy na Rusi- nigdy się tak nie ucieszyłam na widok "przebojowej alei". Konie dostały jeść, pić i trafiły na przejściowy padok, dziś dołączą do stada i mam nadzieję, że nikt nie ucierpi.
W niedzielę z bolącym dupskiem musiałyśmy spakować sobie pół tony owsa, niby to tylko kilka worków ale...cóż, równouprawnienie jest bolesne jak diabli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz