Tu wasza dziś pasza będzie; A ja, mając oko wszędzie, Będę nad wami siedziała I tymczasem kwiatki rwała ;-))
czwartek, 10 września 2009
Czarny kot na drodze do Borsuk
Na Borsukach czarnych kotów urodziło się ostatnio cztery. Jest też nowy czarny pies i rozbite lustro i stąd może wydarzenia dnia wczorajszego zatrważające. Otóż już w momencie gdy wczoraj po południu dosiadłam Lazara wiedziałam, że dzień nie będzie udany. Muchy! Muchy atakowały z zupełnie nie wrześniowym zapałem i koń mój wykonując rozmaite uniki migał się konsekwentnie od zatrzymań i wolt. Uciekał przed gryzącą brzęczącą chmurą tak gorliwie że zastanawiałam się czy w ogóle dam radę zsiąść do cholery nie mówiąc już, że osiągnięcie czegokolwiek w takich warunkach jest niemożliwe.
W końcu przytupujący i roztrzęsiony zatrzymał się a ja zsiadłam i pozwoliłam mu schować się w cień pod jabłonią (którą oganiając się od much przez resztę popołudnia konsekwentnie repecił). Ja natomiast przy pomocy wesołego jak nigdy Fredzia ogradzałam koniom mizerne połacie zjadliwej trawy- okres kwarantanny po pryskaniu pokrzyw mija dopiero za tydzień więc łąki są wyjęte. I kiedy właśnie skończyłam i pełna zadowolenia ujęłam za łepetynę mego Cezara by mu tej nowej trawy przychylić on nagle szarpnął się i zwyczajnie mi zwiał! Poleciał oczywiście na te pryskane łąki gdzie herbicydy wciąż jeszcze mogą go zabić, złapałam więc za kij i wygrażając mu od wszelakich ruszyłam galopem by go stamtąd przepędzić. Udało się po kilku próbach i spieniony, zły jak osa pan żarłok przegalopował na łąkę sąsiada i tam paść się począł pomrukując groźnie.
Ostrożnie podeszłam, bo łąka sąsiada była już nieraz przyczyną domowych wojen, i wyciągnęłam rękę prawie już dotykając kantara. Wówczas Cezar jakby przeciekł mi przez palce. W miejscu głowy zobaczyłam zad a potem już nic.
Rzuciła się na mnie jakaś kudłata zieloność i ogarnęła całe pole widzenia. Po wstępnym badaniu organoleptycznym doszłam do wniosku, że ta kudłata zieloność to nic innego jak zakazana, święta łąka sąsiada mego a ja leżę na niej twarzą do ziemi. Niedaleko, jakiś metr ode mnie spokojnie pojada mój duży przyjaciel. Wstać jakoś nie mogę, w plecach jakby ogień, musiałam zdążyć jakoś odwrócić się plecami kiedy nastąpił atak, nie pamiętak jak. Nie mam pojęcia. Siadam, podpieram się rękami szukam okularów, są. Wstaję i z rozpędu chwytam się taśmy, szlak! Powoli wlekę się na swoje podwórko a on za mną jakby chciał powiedzieć "sam pójdę, nie jestem już dzieckiem". Ale jest właśnie, jest dzieckiem, którego nogi są warte już teraz więcej niż połowa mojej siodlarni i on tymi nogami (dwoma!)
kopnął.
Z powodu głupiej trawy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
Samce czy samice? Bo trza je jakoś nazwać! Ale mam nadzieję, że mają jakąś białą plamkę chociaż pod ogonem, bo w przesądy zacznę wierzyć!
Ho ho, żeby Cezar zrobił się takim niegrzecznym chłopcem? :D A na zdjęciu (mojego autorstwa xDD) nikt by się nie spodziewał czegoś takiego :P
Pozdrawiam, Karpińszka Większa.
No jakby to powiedzieć- kotów już nie ma- wieś spokojna nie śpi.
A Cezar dzis oglądał czule to miejsce na moim krzyżu i chuchał na nie pokornie więc myślę, że po prostu się zagalopował.
Ale nic pani nie jest?! Tak czytam i się normalnie wystraszyłam, że się coś pani stało! Niegrzeczny się zrobił ten Cezar.
Pozdrawiam, Majka!
Nie. Jakoś żyję i już mi nawet trochę lepiej ale nie mogę podskakiwać.
Prześlij komentarz