wtorek, 15 czerwca 2010

Figa dojrzewa czyli "małe dzieci -mały kłopot, duże dzieci..."









I oto nastał trudny dla wszystkich okres dojrzewania Figi. Wcześnie. Ale Figa jest w końcu w większej części Arabką więc wszystko robi szybko. Sam fakt posilania się trawą na trzeci dzień po narodzinach i te zębiska, które miała od samego początku powinien był mnie zaalarmować. Figa jest już całkiem duża i wie o tym. W związku z powyższym pozwala sobie na:
- samodzielne wycieczki zakończone najczęściej atakami dzikiej paniki
- prowokowanie psa zakończone jak wyżej
- zaczepianie wuja Cezara w celach zabawowych przez co ten ostatni bujać się musi niczym żaglowiec i gubić cenne kilogramy
- dawanie upustu niespożytej energii poprzez podskakiwanie w miejscu wzorem kangura
- wierzganie na wszystkich i wszystko tak dla zabawy: fajnie jest trafić pańcię w kolano...albo w łydkę i uniknąć klapsa poprzez płynny unik.
Przy tym wszystkim Figa lubi być dotykana wszędzie gdzie swędzi. Łeb nie swędzi, więc łba dotykać nie pozwala co szalenie utrudnia regulację kantarka, który staje się ciasny z dnia na dzień. Już więc oczami wyobraźni widzę jak ów kantarek wrasta a ja nic na to nie mogę poradzić- bo co? Na siłę mam jej ten łeb trzymać?
To wulkan energii, który bez przerwy jest w ruchu, ciągle się kaleczy, przewraca albo coś rozwala. Powinnam zacząć stosować uwiąz ale powiem szczerze, że czarno to widzę.
Z uwagi na moje chwilowe kłopoty natury zawodowej i wzrost murów osobistych na działce w Miłomłynie rzadziej teraz i krócej bywam w stajni. Demotywuje mnie dodatkowo pustka, której nie znoszę a która pojawia się zawsze gdy pojawiają się kłopoty. Dziś spędziłam upojne chwile jeżdżąc na Cezarze- mam galop w prawo na dobrą nogę trzy razy pod rząd więc noga jeszcze nie boli. Myślę też że pozostaję w rozluźnieniu co zawdzięczam brakowi parcia na osiągi. Jeżdżę bo lubię a nie dlatego, że wybieram się tu czy tam po kolejne odznaczenia. Co mi po nich- zjeść się ich nie da. Ani sprzedać.
Potem sama galopowałam za Figą po całej okolicy klnąc w żywy kamień. Oczywiście nie dogoniłam. Sama przylazła niszcząc po drodze płot z taśmy i kalecząc dupsko o jakiś sęk. Może jak już całkiem dojrzeje to ją posłodzę, ususzę i zjem i będzie znów święty spokój.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Ostatnie zdanie jest bardzo okrutne. :) Ale jak tak rozrabia to się nie dziwię. Muszę w końcu przyjechać, ale teraz znów zlot w weekend i kupa (podzielając poglądy Ali).
No i trzeba się co do obozu dogadać. Mam nadzieję, że niedługo uda mi się wpaść.
A póki co to mocno ściskam!! Majka