niedziela, 10 maja 2009

Rozmowy z "Kotem"


Kot jest stworzeniem niezależnym, nieposkromionym, pięknym i nieobliczalnym. Cechy te posiada również jeden z moich koni, którego z tej przyczyny przyzwyczaiłam się nazywać "kotem".

- Chciałbym, żebyśmy do siebie wrócili- odezwał się podchodząc do mnie jak zwykle bezszelestnie i trącając nieśmiało ciemnym nosem- chciałbym, żebyśmy spróbowali jeszcze raz.
Odwróciłam się gwałtownie, zbyt gwałtownie jak dla niego. Odskoczył lekko wzbijając spod kopyt tuman kurzu.
- Nie rozumiem o czym do mnie rozmawiasz, kocie- warknęłam i powróciłam obojętnie do zwijania taśmy ogrodzeniowej.
On najwidoczniej jednak postanowił nie odpuszczać. Szedł tuż za mną owiewając moją szyję gorącym oddechem.
- Nie było przecież tak źle- mruknął ni to do mnie ni do siebie.
- Żartujesz- parsknęłam nie przerywając zwijania- do tej pory czuję w krzyżu każdy twój gorszy dzień.
Rumak okręcił się dookoła swojego ogona i znów stanął tuż za moim ramieniem. Uczyłam go tego przez długie miesiące źrebięctwa kiedy to miewał w zwyczaju wskakiwać mi na ramiona.
- Nigdy na prawdę cię nie skrzywdziłem- powiedział poważniejąc- wiesz na co mnie stać, widziałaś co potrafię zrobić gdy na prawdę się wścieknę. Nigdy celowo nie zrobiłem ci krzywdy, nie chciałem cię przestraszyć.
- Ale ja się bałam!- wrzasnęłam nagle czując jak do oczu cisną mi się łzy- również wtedy gdy robiłeś to innym.
- Innym!- zawołał unosząc pysk ku niebu w komicznej pozie zniecierpliwienia- ci twoi" inni". To nie oni zastępowali mi stado gdy straciłem matkę, nie oni uczyli mnie jak żyć, nie oni się ze mną bawili całymi godzinami nawet gdy lał deszcz lub zaspy sięgały kolan. Oni nie są moją rodziną.
Wzruszyłam ramionami. Ta konwersacja zaczynała mnie intrygować odłożyłam więc zwijak i usiadłam na ziemi.
- A jednak- zaczęłam nieśmiało- oni byli młodzi, uzdolnieni, silni i pełni odwagi. Byli dla ciebie o wiele odpowiedniejszymi partnerami niż ja.
- Jasne- opuścił głowę poufale zbliżając chrapy do mojej twarzy- były nawet chwile gdy dobrze się bawiłem ale potem zawsze kończyło się tak samo. Oni odchodzą, Lasaria. Zawsze odchodzą. Ciągle pojawiają się więc nowi, o których z góry wiadomo, że nie wytrzymają. A przecież ja też mam wbrew pozorom jakieś uczucia. Przez te ciągłe roszady zupełnie się pogubiłem. Moje serce jest dziś dziurawe jak sito.
- Sam sobie jesteś winien. Widocznie nie da się z tobą wytrzymać, kocie- odsunęłam sprzed nosa jego rozdęte chrapy. Tak samo rozdęte jak ego, ha ha. Król i car.
- Wiem- przyznał- nie zostałem obdarzony przez naturę anielskim charakterem ale nie zaprzeczysz, że cechę tę odziedziczyłem w części po tobie.
- Wypraszam sobie- poderwałam się z miejsca a on zerwał się do biegu radośnie parskając. Dokuczył mi i był z tego dumny. Normalne u niego.
Myśląc że cała rozmowa była tylko czczym gadaniem , które właśnie dobiegło końca powróciłam do przerwanego zadania. Zaczęłam nerwowo zwijać. Nie potrafiłam ukryć zdziwienia gdy tuż za plecami znów usłyszałam jego aksamitny głos.
- Jesteśmy do siebie podobni. Dogadywaliśmy się. Proszę, daj mi szansę. Naucz mnie czegoś.
- Jesteś skoczkiem- odparłam sucho- nie rozumiem twojego języka.
- Spróbuj chociaż.
-Słuchaj- rzuciłam zwijak na ziemię i spojrzałam na niego spode łba- jeśli myślisz, że namówisz mnie na te wszystkie stacjonaty, oksery i cholerne hyrdy, że dla ciebie wbiję się w białe bryczesy, które dramatycznie mnie pogrubią i pojadę na jakikolwiek spęd tylko po to byś mógł zaprezentować ogółowi swe słynne kangurze skoki i marsz na dwóch łapach to się grubo przeliczyłeś. Mnie tu dobrze. Popisy mnie nudzą.
- Ała!- zawołał on i znów odbiegł kilka metrów w głąb łąki potrząsając grzywą.
Niech się cieszy, że ma czym potrząsać. Jakbym była złą panią obcięłabym go na zero jak w tamtym roku. I kitki u kopyt też.
- I kitki też!- krzyknęłam za nim- ty chamie!
- W dodatku on w ogóle nie rozumie co się do niego mówi- mruknęłam pod nosem podnosząc zwijak- nie chce iść od łydki, wiesza się na wodzach, wlecze się jak rzeźny wieprz albo znów nie można go opanować...też mi przyjemność z jazdy.
- Naucz mnie- szepnął mi do ucha i nim się odwróciłam znów go nie było.
- Kiedyś to wszystko robiliśmy- usłyszałam jego głos z przeciwnego rogu łąki- umiałem to, pamiętasz? Potem było ich zbyt wielu. Dla większości z nich byłem tylko krnąbrną, galopującą bestią. Skoro już muszę dla nich pracować, skoro taka moja rola to wesprzyj mnie. Czemu mnie odtrącasz? Bo raz czy dwa spłoszyłem się czegoś co zostawiłaś na płocie.
- Sam nie wiesz czego się spłoszyłeś!- krzyknęłam- boisz się własnego cienia i masz zły charakter.
Podbiegł do mnie tak szybko, że odruchowo cofnęłam się o krok. Jeden zero dla niego. Podskoczył radośnie widząc że udało mu się mnie nastraszyć.
- Przecież zawsze lubiłaś złych chłopców- przekrzywił łeb i parsknął mi prosto w twarz- możesz mnie nauczyć, może nam się udać.
- Ty nigdy nie zatańczysz- wyrwałam z ziemi kołek i pogroziłam mu nim przed nosem- jesteś wyczynowcem. Nie masz w sobie za grosz gracji. Wieśniak!
- Zołza!- odgryzł się koń i ostentacyjnie tupnął na mnie nogą.
- Wielka mi dama. Sama niewiele wiesz.- zabolało. Poczułam jak gdzieś wewnątrz mnie narasta fala niepohamowanej złości. Chwyciłam zwijak i ruszyłam drogą w stronę zabudowań. Nie miałam ochoty dłużej z nim rozmawiać. W połowie ścieżki pod lipami odwróciłam się. Stał u wylotu drogi wyprostowany, ciemny, piękny.
- No właśnie!- rzuciłam przez ramię- Zbyt mało wiem by nauczyć takiego kota jak ty.

Dobrze wiedziałam, że to co mu powiedziałam nie było prawdą. Ani ja nie wiedziałam zbyt mało ani on nie był pozbawiony elegancji, nasze drogi jednak rozeszły się dawno temu w sposób dosyć radykalny. Skreśliłam go. Po tym jak poświęciłam jego edukacji dwa ciężkie lata, po prostu go skreśliłam. I wtedy zaczęły się prawdziwe kłopoty.
Kiedy więc tego samego dnia po południu znów podszedł do mnie na łące objęłam go mocno za szyję. Radośnie wyprężył grzbiet strzygąc uszami. Milczał.
- Nie obiecuję, że to się uda- powiedziałam- ale jestem na tyle szalona by próbować.





Brak komentarzy: