Pewnie chętnie obejrzelibyście jakieś nowe fotki a jest co fotografować bo jeździcie nawet jak jest zimno. Szacun. A tu niestety: awaria komputera w którym mam zdjęcia, awaria aparatu, którym zdjęcia mogłabym robić i ogólnie pozostaje sucha gadka.
Otóż nie myślcie sobie, że święta minęły mi ulgowo. Ci, którzy już zdążyli mnie odwiedzić wiedzą co tu się działo- te brawurowe ucieczki, odbijanie zakładników, wyłamywanie krat i ogólny pęd ku wolności przypłacony do reszty zszarganą opinią u sąsiadów- konie myślały, że już jest wiosna. Ha! Chciałabym zobaczyć ich miny jutro jak ujrzą nową zimę. Ale niestety jutro całodzienny dyżur ma Ola więc to ona będzie miała widoki.
Za nami wyjątkowo pracowita niedziela a przed nami środa, która zapowiada się podobnie. Wyjazdy w teren są niemożliwe, wszędzie dookoła lód i gruda ale nasz borsuczy plac działa pełna parą. Po zastoju spowodowanym moimi wyjazdami a potem atakiem mrozów, w niedzielę z końmi zmierzyły się moje niedzielne dziewczyny i muszę przyznać, pomimo przerwy one zapamiętały wiele z poprzednich zajęć, koniki niestety wręcz przeciwnie:-) , koniki dały popalić. No bo w sumie dlaczego, z jakiej przyczyny po tylu dniach odpoczynku, luzu i dzikiej wyżerki miałoby im się chcieć współpracować? Ja je rozumiem.
Tym czasem, gdy ja przez kilka godzin usilnie uskuteczniałam działania instruktażowe, Ola była tak miła, że zajęła się moim pięknym przyjacielem - panem L. Czułam się fantastycznie mogąc jednym okiem obserwować jego pełen werwy ruch na przód i pięknie niesioną głowę, czułabym się lepiej gdybym to ja na nim siedziała ale cóż, praca czyni wolnym, jak mawiają. Może już niedługo. Byłam też bardzo dumna z siebie kiedy Ola powiedziała mi, że było jej fajnie na tym grzbiecie i że grzbiet nieco się wyprostował. Nie obyło się oczywiście bez radosnej twórczości ze strony Lazara ale my sobie nie damy w kaszę dmuchać i on to wie, więc szybko odpuszcza.
A teraz właśnie jest ulubiona przeze mnie pogoda na konie, śnieg i -2 stopnie. Chuchajmy z całej siły, może te cholerne mrozy już do nas nie przyjdą, może odmarznie kran i spacer farmera z pełnymi wiadrami przestanie być główną dyscypliną sportu uprawianą stajni Borsuki.
..no poza tym są jeszcze zbędne kilogramy ale to może już innym razem...
2 komentarze:
Już odliczam godziny do jutra do 10. Wreszcie zobaczę to kochane mordki Borsuczych rumaków, no i pani xD! Mam nadzieję, że pozwoli mi pani dosiąść Lazariusza bo mam postanowienie, które właśnie jego osoby się tyczy. No i zostaniemy jeszcze zapewne z Alice i pomożemy w stajni czy gdziekolwiek bo zaniedbałyśmy Borsuki ostro! ; )
Pozdrawiam, Ana
Oj ja też już się nei mogę doczekać.
"w stajni czy gdziekolwiek"
jak nie będzie roboty, to będziemy przekładać kamyczki na podjeździe z miejsca na miejsce :-DD
Alice
Prześlij komentarz